W myśl przysłowia: „kto się czubi, ten się lubi”. Polityków naszych dwóch największych partii trudno posądzać o sympatię, a nawet z tolerowaniem bywa bardzo różnie. Okazuje się jednak, że we wspieraniu kontrowersyjnych projektów potrafią działać zgodnie ramię w ramię. Widzieliśmy już licytację na „dociśnięcie śruby” firmom pożyczkowym, teraz zaś PO i PiS biorą się za kolejnego wroga. Coraz wyraźniejszych kształtów nabiera mianowicie projekt zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. Nie rozwiąże on zapewne żadnego ze społecznych problemów związanych z alkoholem, ale opróżni zapewne kieszenie Polaków – także abstynentów – możemy przeczytać w najnowszym wpisie na blogu Krzysztofa Przybyła – prezesa Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.
Okazuje się, proszę Państwa, że w całej Norwegii działa mniej sklepów z alkoholem, niż w samej Bydgoszczy – doniosła Gazeta.pl. Nie dziwi to nikogo, kto zna restrykcyjne podejście Skandynawów do sprzedaży i wyszynku trunków i kto obserwuje, w jakim tempie mnożą się w każdym większym polskim mieście obskurne blaszaki, w których przez całą dobę można kupić coś mocniejszego. Takie sklepiki są wątpliwą atrakcją dla okolicznych mieszkańców, którzy muszą znosić brud, smród i awantury.
Przy dzisiejszych uwarunkowaniach prawnych i politycznych niezwykle trudno byłoby przegłosować w parlamencie przepisy, ograniczające liczbę takich punktów. Samorządy muszą mieć źródło czerpania dochodów, a i konstytucjonaliści mogliby się przyczepić… Jednak wybory idą, „Gazeta Wyborcza” z jednej strony, zaś biskupi z drugiej nawołują do walki z pijaństwem – coś trzeba zrobić. Wymyślono więc zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Więcej: krzysztofprzybyl.natemat.pl/