Z Czesławem Czaplińskim, laureatem Nagrody Kurier365.pl w kategorii Kultura za konsekwentne dokumentowanie polskiej inteligencji rozmawia Bogusław Mazur. RaportCSR.pl był partnerem wydarzenia.
Co Pana zainspirowało do dokumentowania działalności środowisk twórczych w Polsce i na świecie?
Wyjechałem z Polski w 1979 r. aby wygłosić referat w Kanadzie. Wysiadłem w Nowym Jorku i tam już zostałem. Pierwsza wystawa w Ameryce, która zrobiłem w 1981 r., nosiła nazwę „Polacy w Ameryce”. Czyli już od tamtego czasu zacząłem dokumentować ludzi. Ale sformułowanie „dokumentowanie” może nie oddaje istoty, ponieważ mam taki zwyczaj, że to ja wybieram osoby które chcę dokumentować. Po wyborze przygotowuję się do robienia zdjęć, ponieważ uważam, że aby komuś zrobić dobre zdjęcie, trzeba bardzo dużo o nim wiedzieć, nawiązać z nim więź.
Krąży opinia, że fotografuję tylko sławnych i bogatych, co jest nieprawdą. Owszem, takich też fotografuję, ale fotografuję też ludzi, którzy dopiero stoją u progu kariery. I to jest moje ryzyko, bo nie wiadomo, czy ta kariera się powiedzie. Pamiętam, że w 1981 r. fotografowałem Rafała Olbińskiego, który przyjechał dopiero parę miesięcy wcześniej. Fotografowałem Janusza Głowackiego, gdy dopiero zaczynał karierę. Z nimi też budowałem swoją pozycję w Ameryce.
Pamiętam, że do Polski przyjechałem w połowie lat 80-tych, gdy otrzymałem obywatelstwo amerykańskie. Potem miałem dużą wystawę w Zachęcie w 1989 r., udzielałem wywiadów mediom. I pamiętam wywiad przeprowadzony w telewizji przez Jolantę Fajkowską. Usiedliśmy na wizji, ona nóżka na nóżkę i mówi: „To co, zrobił pan wielką karierę w Ameryce?”. A ja na to: „Staram się tylko żyć z fotografowania, a co do kariery, to jeszcze zobaczymy”.
Bo dużo jest takich oszołomów, którzy tu przyjeżdżają i opowiadają te swoje bajki o karierze. Ja dziś mogę o sobie mówić, operując liczbami. Ktoś mnie poprosił teraz, abym opisał siebie w paru zdaniach, to napisałem, że 36 książek, 128 wystaw, ileś tam nagród… Może nagroda Kuriera365.pl jest skromną nagrodą, ale jak się dowiedziałem, że Artur Jarczyński też został laureatem, to naprawdę było mi bardzo miło. Jego restauracja „U Szwejka” to moje ulubione miejsce. Jarczyńskiego poznałem u nuncjusza Józefa Kowalczyka, a dziś stał koło mnie i dziękował za nagrodę. Jest w tym coś wyjątkowego, bo ja nie wierzę w przypadki. Jarczyńskiego uważam za geniusza w tym, co robi.
Organizuję w Łazienkach spotkania z artystami. Wczoraj po raz pierwszy zaprosiłem kucharza, Wojciecha Amaro, który jako pierwszy w Polsce kucharz zdobył gwiazdkę Michelina. Dyrektor Łazienek Tadeusz Zielniewicz, mój przyjaciel, mnie pyta, jak wytłumaczę ludziom, że zapraszam na spotkania z artystami, a teraz z kucharzem. A ja na to: „Jeżeli kucharz z gotowania zrobił sztukę, to jest…” – i tu zawiesiłem głos. A dyrektor dokończył: „… artystą”.
Amaro jest artystą, który odniósł sukces. I to sukces w dobie tej Gesslerowej, tej całej prymitywnej, nachalnej propagandy kucharskiej. On tworzy sztukę, robi rzeczy niewyobrażalne. Byłem jakiś czas temu w jego restauracji wraz z synem, który ma 21 lat. Wychodzimy, a syn mówi: „Jedliśmy osiem dań przez 3,5 godziny, a jestem lekko głodny”. Odparłem, że ja w ogóle jestem głodny, jednak do restauracji Amaro nie poszliśmy po to, żeby się nażreć, tylko po to, aby rozkoszować się smakami.
A propos spotkań w Łazienkach. Znowu ciśnie mi się na usta pytanie, co Pana zainspirowało aby je organizować? Przecież nie musi się Pan zajmować działalnością społeczną?
Absolutnie nie muszę. Wie pan, sam czuje się artystą i zacząłem drążyć taki temat – kim jest artysta? Pytam też o to swoich gości. I każdy z nich mówi o sobie, mówi genialne rzeczy. Bo o artystach to z reguły dowiadujemy się od krytyków, sami artyści rzadko mówią o sobie i swej profesji. Spotkania w Łazienkach są już elitarne, bardzo twórcze, gromadzące niezwykle ciekawych ludzi z całego świata.
Czyli ta społeczna inicjatywa narodziła się z jednego pytania, kim jest artysta?
Tak. Widzi pan, jestem wielkim fanem Picassa. On odpowiedział na to pytanie, pisząc o powołaniu, zaangażowaniu w politykę… Czytam moim gościom słowa Picassa i okazuje się, że każdy z artystów inaczej się do nich odnosi. To ciekawe, bo żeby zrozumieć sztukę, trzeba zrozumieć artystę.
Tu lekko sprowokuję – Hitler w młodości uważał się za artystę, a Stalin za poetę…
W minionym roku wydałem książkę „Portrety z historią”. 21 rozdziałów, każdy o innej osobie, każdy ze zdjęciami i historią, jak one powstawały. Pracując nad doborem osób zastanawiałem się, czy nie dać zdjęcia Radovana Karadžicia, który jest uważany za zbrodniarza wojennego i którego fotografowałem kiedy wielu chciało go zastrzelić. On przyleciał na obrady ONZ, był pilnowany przez wszystkie służby. Jako jedyny wszedłem do jego pokoju aby się z nim spotkać. Okazał się fantastycznym facetem, to był genialny poeta. I zdałem sobie sprawę, że takimi mogli być Hitler i Stalin. Prywatnie mogli uchodzić za fantastycznych ludzi. Uświadomiłem też sobie jednak, że trzeba pokazywać coś innego niż wizerunek fantastycznych ludzi…
Tu jeszcze jedna historia, o Szymborskiej. Jak wiadomo, bardzo strzegła swej prywatności. A ja ją sfotografowałem w łóżku, za jej zgodą. Fotografowałem ją w domu i nagle powiedziałem, że fotografuję poetów i pisarzy tam gdzie oni tworzą. A Szymborska na to, że to niemożliwe, bo ona pisze w łóżku. Pamiętam, że Rusinek zrobił się blady, wyszedł na chwilę a ja w ciągu dwóch minut ją przekonałem. Weszła do łóżka i ją sfotografowałem. Wie pan, to co teraz wspominam, to są takie anegdoty, ale one mówią o ludziach więcej, niż wszystko inne. A fotografia to moje życie.
Rozmawiał: Bogusław Mazur