Praktyczne przykłady wspierania artystów przedstawia Franciszek Maśluszczak, znany malarz, rysownik i grafik, laureat nagrody portalu Kurier365.pl w kategorii Kultura. Z artystą rozmawiał Bolesław Glazur.
Wystawia Pan część swoich prac na aukcje charytatywne. Na jakie cele?
Tak, wystawiam obrazy podczas wielu aukcji, w Warszawie, w Krakowie, w Rzeszowie, w różnych miastach i na różne cele. Najbardziej istotna jest dla mnie pomoc dla dzieci i dla ubogich. W Katowicach co roku odbywają się aukcje, dzięki którym kupiono autobus medyczny do mammografii, który jeździ po całej Polsce. Są też aukcje dla Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, pomagającego ludziom nie radzącym sobie w życiu.
Ważne są też dla mnie aukcje, z których dochód jest przeznaczony na cele artystyczne, na przykład za prace wystawione w Gliwicach kupiono wysokiej klasy fortepian dla szkoły.
Tych aukcji przybywa a ja z trudem mogę podołać wszystkim prośbom, muszę dać ponad 20 prac, a tyle obrazów to już przecież jest wystawa. Ta pomoc jest mało widoczna, jednak cieszę się, że moje prace znajdują nabywców, że są kupowane za jakieś względnie fajne ceny.
Ważna jest również edukacja artystyczna. Poprzez aukcje charytatywne obrazy docierają do różnych ludzi, uświadamiają im, że to jest dobra sztuka, że mają do czynienia z zestawem wyselekcjonowanych dzieł. Obraz, rysunek czy akwarela są wartościowsze, jeżeli kupujemy je z potrzeby serca.
Czyli w jakimś sensie prowadzi Pan swój prywatny CSR. Dlaczego?
Istnieje we mnie coś takiego, jak odczynianie. Mam przeświadczenie, że jeżeli daję coś innym, to może jestem jakoś chroniony przez los. W porównaniu do potrzebujących mam więcej siły, szczęścia, jakoś sobie żyję wygodnie i szczęśliwie, tymczasem widzę dzieci, ubogich ludzi, których jest mi żal. Wie pan, nie chodzi o to, aby wszystko zagarniać dla siebie, trzeba się też dzielić, obrazami, pieniędzmi… Myśleć tylko o tym aby mieć lepszy zegarek, krawat, buty czy dom, to jest po prostu przesada. Wolę żyć jak malarz, jak mam co jeść i mam farby, to jestem szczęśliwy.
Czy wśród nabywców Pana prac są też firmy?
Maluję trudne obrazy, które nie są dekoracyjnymi. Firmy, urzędy, hotele poszukują obrazów które będą tłem, uzupełnieniem przestrzeni, które nie stawiają pytań, są niezauważalne. Kilkanaście lat temu jeden z wojewodów powiedział mi, że musiał usunąć ze swojego gabinetu mój obraz, ponieważ petenci nieustannie pytali, cóż to takiego powiesił sobie na ścianie. Tak więc moje obrazy raczej trafiają w ręce prywatnych kolekcjonerów, którzy kochają to, co robię, którzy chcą mój świat zaprosić do swojego domu.
Czy, Pana zdaniem, firmy realizujące programy CSR w dostatecznym zakresie wspierają artystów? Myślę tu o wsparciu dla szkół artystycznych czy środowisk twórczych.
Naturalnie, są firmy wspierające artystów, organizujące plenery. Są ciekawe zaproszenia na plenery do Świeradowa, do Juraty. Artyści przyjeżdżają, mogą wspólnie tworzyć, wymieniać się opiniami, w zamian zostawiają stworzone dzieła. To jest taka naturalna wymiana. Ale bywa i tak, że firmy, czy też raczej ich właściciele, plenerowe dzieła kupują.
Większe wsparcie firm dla szkół czy fundacji artystycznych byłoby oczywiście bardzo istotne. Tak przecież powstawała kolekcja narodowa Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych, do której kupowano najlepsze obrazy. Kontynuacja tej tradycji byłaby czymś bardzo pięknym. I lokalnie jest ona jakoś kontynuowana. Na plenery malarsko – graficzne zaprasza od lat burmistrz Mikołowa, dzięki czemu w całym burmistrzostwie wiszą wartościowe obrazy, rzeźby, grafiki. W sumie jest tam około 500 prac ponad 150 artystów. To jest bardzo dobra wizytówka miasta.