Wojna na Ukrainie uświadomiła nam, w jak dużym stopniu branża budowlana (i to nie tylko budownictwo mieszkaniowe, ale również duże inwestycje liniowe czy infrastrukturalne) uzależnione są od pracowników z Ukrainy. Sektor ocenia, że od momentu wybuchu wojny tj. od końca lutego, z branży ubyło ok. 30% pracowników z Ukrainy. Efekt widać: budowy spowolniły lub w ogóle stanęły. Dodatkowo trudno spodziewać powrotu do stanu wyjściowego nawet po zakończeniu działań wojennych. Wtedy zadania związane z odbudowa Ukrainy ze zniszczeń oraz pieniądze na inwestycje mogą skutecznie zatrzymać fachowców na tamtejszym rynku. To oznacz, że nie możemy ignorować realiów: przeciwnie, trzeba się do nowej sytuacji szybko przystosować.
Około 1,3 mln pracowników w Polsce pracuje w branży budowlanej, co stanowi 10% ogółu pracowników – co dziesiąty pracownik w Polsce jest z budownictwa. Jednocześnie na 30 zawodów deficytowych w bieżącym roku aż 9 to zawody typowo budowlane.
Popyt na pracowników budowlanych znacznie przekracza podaż. Braki pracowników wskazuje ponad 90% firm branży – bezrobocie w budownictwie jest krytycznie niskie, praktycznie nie istnieje. 70% firm twierdzi, że brak pracowników jest to istotna bariera w dalszej działalności. Oczywiście, nie bierze się to znikąd. Przeciętne wynagrodzenie w branży budowlanej sięga nieco ponad 4600 PLN i jest to o blisko 20% niższe, niż w gospodarce narodowej. Z kolei z danych Eurostatu wynika, że w ubiegłym roku koszty pracy w Polsce wzrosły o 8,2 proc. To jeden z najwyższych wzrostów w krajach członkowskich UE.
Branża to niemal sami mężczyźni. Widoczny jest trend starzenia się branży przy jednoczesnym zwiększaniu się odsetka osób z wyższym wykształceniem. Zdecydowana większość pracuje powyżej 40 godzin tygodniowo. Efektywność pracy na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat wzrosła o 53%.
Udział branży budowlanej w wydawanych pozwoleniach na pracę to około 25% wszystkich pozwoleń w Polsce. Jak wylicza branża, na polskich budowach legalnie pracuje ponad 480 tys. obcokrajowców, czego ponad 370 tys. stanowią Ukraińcy. Trzeba dodać, że pracownicy znad Dniepru zawsze przeważali na polskich budowach i dopiero 2021 rok przyniósł skokowy wzrost innych niż Ukraińcy i Białorusini nacji, ale i tak pozostają one znaczną mniejszością.
Jednym z rozwiązań może być wprowadzenie przepisów pozwalających na szybkie uznawanie wykształcenia, uprawnień i doświadczenia osób, które do nas przybyły. Co prawda są to w większości kobiety, niemniej są także takie z wykształceniem i doświadczeniem inżynierskim, administracyjnym czy innym przydatnym w branży. Przed wojną 60% Ukraińców pracowało poniżej swoich kwalifikacji zawodowych, a dodatkowo ukraińską specyfiką jest fakt tego, że kobiety pracują w większym stopniu niż u nas w zawodach takich, kierowcy samochodów ciężarowych czy maszyn budowlanych.
Nie chodzi zresztą tylko o Ukraińców czy Białorusinów, bo te źródełka dostarczania nam pracowników po prostu wysychają, nie tylko z powodu wojny, co po prostu strukturalnie. Ułatwienia powinny być dla wszystkich krajów, bo demografia wskazuje, że z każdym rokiem coraz mniej będzie polskich rąk do pracy. Potrzebujemy polityki migracyjnej, odpowiadającej na nasze potrzeby i wyzwania.
Potrzeba także kształcenia polskich kadr, co przez lata bardzo zaniedbywano. Co gorsza, spada również liczba fachowców z wykształceniem wyższym. Te braki będzie coraz trudniej nadrabiać. Działania podejmują firmy z branży, które nawiązują porozumienia z samorządami – np. Strabag w Rzeszowie czy na Lubelszczyźnie – ale nie zastąpi to systemowego podejścia państwa do wyzwań edukacji zawodowej i technicznej. Powtarza się błąd, który dał się we znaki w sektorze kolejowym, w którym w latach 90., równolegle z likwidowaniem połączeń, zamykano szkoły kolejowe. W efekcie po dziś dzień sektor boryka się z brakiem specjalistów.
Nie da się także ukryć że braki kadrowe – obok skokowego wzrostu cen materiałów i energii – wpływają i będą wpływać na podpisane czy już realizowane kontrakty, co grozi powtórką z „inwestycyjnej ofensywy” przed EURO2012. Jej efektem były opóźniane inwestycje, zrywane kontrakty, bankructwa firm z branży. Oczywiście przyczyną było ignorowanie przez zamawiających faktu, że ceny materiałów budowalnych czy robocizny mogą wzrosnąć pomiędzy złożeniem oferty a realnym wykonaniem w stopniu uniemożliwiającym realizację kontraktu. Wtedy jednak publiczni zamawiający – GDDKiA i PLK – bronili się przed jakimkolwiek systemem waloryzacji kontraktów.
Warto teraz nie zamykać oczu na rzeczywistość i wykorzystać możliwość, jakie daje Prawo Zamówień Publicznych dla realnego rozwiązywania tych problemów. Można i należy uznać, iż sytuacja wojny tuż za naszą granicą i potężnie wpływającej na nasza gospodarkę ro realna siła wyższa, okoliczności, których nikt nie był w stanie przewidzieć. To powinno otwierać ścieżkę do aneksowania umów w zakresie wysokości wynagrodzenia, terminów ukończenia inwestycji, ale również odstąpienia od naliczania kar umownych, w sytuacji, kiedy wykonawcy nie mają żadnego wpływu na przykład na zerwanie łańcuchów dostaw czy galopujących cen materiałów i usług, zwłaszcza że nowelizacja PZP z taką właśnie intencją była przeprowadzana. Trzeba też brać pod uwagę, że część kontraktów, rozstrzygniętych przed 24 lutego, po prostu nie zostanie podpisana, ponieważ nie jest możliwa ich realizacja w ramach złożonych ofert. Dlatego warto niezwłocznie wypracować szybkiej ścieżki realnej waloryzacji. W sprawie inwestycji drogowych branża porozumiała się z resortem infrastruktury. Pozostaje jednak otwarta waloryzacja kontraktów kolejowych i inwestycji samorządowych. A każdy dzień bez porozumienia dosłownie przybliża nas do katastrofy.
Dr Dawid Piekarz, wiceprezes Instytutu Staszica