Dzieci w Polsce są traktowane bardziej jak luksusowa konsumpcja ich rodziców niż jako swego rodzaju inwestycja w kapitał ludzki, który się polskiemu państwu zwróci – mówi Stanisław Kluza, były minister finansów, w polecanym przez nas wywiadzie dla radia TOK-FM.
Niektóre elementy systemowe w Polsce zawodzą. Jak pani, która ma dziecko, albo nawet kilkoro, decyduje się zostać w domu, żeby się nimi zająć, to z punktu widzenia prawnego jest bezrobotna. Mimo że przecież pracuje i co więcej, pracuje nie tylko na swój pożytek, ale na szerszy pożytek publiczny. Tymczasem nie liczą się jej te lata do emerytury. A gdy jej dzieci dorosną i przestaną być z punktu widzenia formalnoprawnego dziećmi pod jej opieką, tylko staną się pełnoprawnymi podatnikami, to ona będzie miała dużo niższą emeryturę, niż ci, którzy nie zdecydowali się na dzieci i poświęcili czas jedynie na swój rozwój zawodowy. Więc widzimy, że już u samych podstaw istnieje poważna dysproporcja.
Jeżeli mówimy ogólniej o kwestiach polityki prorodzinnej, to najsłabszym ogniwem tego rządu jest sam premier. Miał on już w tym temacie kilka różnych wypowiedzi i jeżeli przyjmiemy, że nie są lapsusami, to trzeba ocenić, że brzmiały strasznie głupio. I pod tym względem taka wizerunkowa zmiana w polityce prorodzinnej powinna się zacząć nie od wymiany ministrów, co miało miejsce ostatnio, ale od zmiany premiera. Zresztą rząd nie jest jednorodny. Z jednej strony mam negatywną ocenę działań ministra finansów w tym obszarze w ostatnich latach, a z drugiej strony pozytywnie oceniam wiele działań ministra pracy – odpowiada Agnieszce Wądołowskiej Stanisław Kluza.
Więcej: tokfm.pl