Polska przez niemal trzydzieści lat nie uporała się z kwestią, z którą poradziły sobie inne państwa naszego regionu. I jest to nie tylko powód do wstydu, lecz również realna groźba uszczuplenia finansów publicznych. Mowa o reprywatyzacji. Niedawno zaprezentowany projekt ustawy wprowadza wiele dobrych rozwiązań, ale niestety, wyklucza również całkiem sporą grupę dawnych właścicieli i ich spadkobierców. To zaś grozi międzynarodowymi pozwami – przestrzega Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.
Reprywatyzacja była traktowana przez kolejne rządy jak gorący kartofel. Ustawę uchwaloną za czasów gabinetu Akcji Wyborczej „Solidarność” zawetował prezydent Kwaśniewski. Z prostego powodu: wyłączono z jej dobrodziejstw osoby, które nie były w tym czasie obywatelami polskimi. A nie trzeba być historykiem, by wiedzieć, że w czasie II wojny światowej, i także po jej zakończeniu dziesiątki tysięcy polskich obywateli musiały opuścić ojczyznę. Z reguły nie z własnej woli. I czy przez to mieliby być traktowani gorzej?
Po wybuchu afery z reprywatyzacjami w stolicy nad ustawą reprywatyzacyjną pochyliła się Platforma, ale dopiero obecny rząd przedstawił projekt. Projekt, który budzi mieszane uczucia. Z trzech zasadniczych przyczyn.
Pierwsza przyczyna to bezwzględny zakaz zwrotu nieruchomości w naturze. Oczywiście zrozumiałe są powody takiego zapisu: żeby nie doszło do kolejnych skandali związanych z „czyszczeniem” kamienic. Czy jednak w sytuacji, gdy chodzi o niezabudowaną działkę bądź o pustostan zasadne jest wprowadzanie zakazu zwrotu w naturze? Skoro jednak ustawa przewiduje wypłatę tylko ułamka wartości nieruchomości, to można chociaż było rozważyć wprowadzenie możliwości pierwokupu takich działek z określonym rabatem.
Drugi z powodów to zbyt wąskie zakreślenie kręgu osób upoważnionych do uzyskania odszkodowania. Zgoda – trzeba postawić tamę handlowi roszczeń, a kuzyn kuzyna byłego właściciela nie musi otrzymać wypłaty. Ale projekt wyklucza np. rodzeństwo i zstępnych rodzeństwa, a to wszak bliska rodzina. Nad rozszerzeniem kręgu uprawnionych do odszkodowania warto się poważnie zastanowić.
I wreszcie trzecia kontrowersja. Ustawa odsuwa od roszczeń byłych właścicieli, pozbawionych majątku na podstawie PKWN-owskiego dekretu o reformie rolnej. Nawiasem mówiąc, dekret ten był interpretowany zupełnie dowolnie i zabierano także to, co na mocy rzeczonego aktu prawnego nacjonalizacji nie podlegało. To odsunięcie jest przede wszystkim… nielogiczne. A to dlatego, że na mocy dzisiaj obowiązującego prawa byli właściciele mienia położonego na wschód od obecnej granicy Polski (i, naturalnie, ich spadkobiercy) mają prawo do odszkodowania w wysokości 20% wartości pozostawionych dóbr. Także dóbr ziemskich. Więc jeśli ktoś miał gospodarstwo rolne kilka kilometrów na wschód od Bugu może dzisiaj liczyć na wypłatę, a jeśli trafem losu miał kilka kilometrów przed Bugiem, dostanie figę z makiem. To ze sprawiedliwością ma mało wspólnego.
Wypada zwrócić uwagę, że beneficjentami rozwiązań nie są bynajmniej byli ziemianie i ich potomkowie. Większość spraw będzie dotyczyć małych gospodarstw, budynków w miasteczkach, warsztatów rzemieślniczych.
Ale nie tylko o poczucie sprawiedliwości tutaj chodzi. Gra toczy się również o poważne pieniądze. Niedopracowana w szczegółach ustawa spowoduje składanie pozwów przed międzynarodowymi trybunałami. A wygrane mogą oznaczać setki milionów, jeśli nie miliardy złotych odszkodowań. Z budżetu państwa czyli, co tu kryć, z naszych portfeli. Więc Polak tym razem powinien być mądry przed szkodą.
Źródło: http://krzysztofprzybyl.natemat.pl/223219,reprywatyzacja-szczegoly-do-dopracowania