Mikrokawalerki czyli makroproblem rządu

„Rząd idzie na wojnę z mikrokawalerkami” – donosi jeden z portali. Chodzi o lokale o powierzchni typu 16 – 20 mkw, które od pewnego czasu są w ofercie deweloperów i co więcej cieszą się olbrzymią popularnością. Mieszkania takie często kupowane są na etapie dziury w ziemi. Branżowe media prześcigają się w wizualizacjach, jak urządzić funkcjonalnie tak małe lokum – możemy przeczytać w najnowszym wpisie na blogu Jerzego Wysockiego.

 

Nie podoba to się Ministerstwu Infrastruktury i Budownictwa, które zarzuca deweloperom naginanie, o ile nie łamanie prawa. Chodzi o rozporządzenie z 2002 roku czyli z czasów rządu Leszka Millera. Mówi ono, że mieszkanie typu kawalerka powinna dysponować pokojem o powierzchni przynajmniej 16 mkw. Obecnie oddawane lokale nie spełniają tych kryteriów. Deweloperzy omijają przepis, sprzedając lokale jako użytkowe lub w formie aparthoteli a tu normy nie obowiązują.

Przez rok dyskusji pojawiały się pomysły jak zdefiniować kawalarkę. Na przykład, że ma mieć minimum 25 mkw, pojawiały się też propozycje, jakie wymiary ma mieć pokój. Oczywiście oprócz prawnych nie brakło argumentów natury socjalnej. W Polsce na jedną osobę przypada średnio 27 mkw, tymczasem w Danii 53 mkw a w Szwecji czy w Niemczech ponad 40 mkw. Co więcej, w Polsce ta powierzchnia spada. W ciągu ostatnich 5 lat, o 12 procent. Mikrokawalerki ten stan jeszcze pogłębią.

Zapewne w ministerstwie sprawą zajmuje się liczne grono urzędników, zamówiono też pewnie różne ekspertyzy, opracowania i opinie. Nie należy przypuszczać, że wśród nich pojawiła się choć jedna, bardzo krótka i rzeczowa: trzeba znieść przepis o wielkości mieszkań, nie będzie problemu z jego stosowaniem i omijaniem.

Coś w stylu jak powiedział Konrad Płochocki, dyrektor generalny Polskiego Związku Firm Deweloperskich: – To kupujący powinni decydować, a nie przepisy. Ta lakoniczna wypowiedź powinna zamknąć zbędną dyskusję i cały ten temat.

Skąd moda i popyt na mikrokawalerki? Przed laty, Polacy zafascynowani „tanim” kredytem we frankach i rosnącymi szybko pensjami, kupowali mieszkania „ponad stan”. Dziś borykają się ze spłatą kredytu, mieszkania często wynajmują być mieć na kolejną ratę. Wielu młodych singli wróciło do rodziców i żyje na powierzchni… mniejszej niż mikrokawalerka.

Mikrokawalerka, to dobra inwestycja. Lokal kupiony z myślą o coraz modniejszym najmie krótkoterminowym (konkurencja dla drogich hoteli), może dać zysk 8-9 procent w skali roku. Porównywać z oprocentowaniem lokat chyba nie trzeba.

Deweloperzy twierdzą, że na rynku mieszkaniowym była luka, nie dostrzeżono potencjalnych klientów. Studenci, którym rodzice chcą kupić cokolwiek na start, zamiast opłacać miesięczne czynsze najmu. Firmy, dla pracowników średniego szczebla, których ściągają do pracy z innej miejscowości. Rozwodnicy, których po podziale majątku na nic innego nie stać. Ci, co się jeszcze nie rozwiedli, a dla których spotkania z partnerką w hotelu nie dają poczucia anonimowości. Drobni przedsiębiorcy załatwiający 1-2 razy w tygodniu sprawy w warszawskich urzędach.

Podaję te przykłady bez specjalnej nadziei, że przekonają decydentów od metrów kwadratowych i rozmiaru pokoju. Urzędnicy i decydenci są od regulowania przepisami rynku, a nie od jego uwalniania. To ich praca, powołanie, wręcz misja. Życząc im luksusowych apartamentów i willi, proszę tylko o jedno: pozwólcie ludziom kupować to, co chcą kupić.

Źródło: http://wei.org.pl/blogi-wpis/run,mikrokawalerki-czyli-makroproblem-rzadu,page,1,article,2660.html