Narodowych marek, znanych szeroko w świecie, nie mamy tak wiele. Tym bardziej powinniśmy o nie dbać i jak ognia unikać mieszania ich w doraźne, polityczne spory. Z tego też powodu ze smutkiem patrzę na to, co dzieje się wokół naszej perły, stadniny w Janowie Podlaskim. I nie rozumiem ani udawania, że wszystko idzie wspaniale, ani radości z powodu braku spektakularnych sukcesów. W ferworze wojny polsko-polskiej możemy na drobne rozmienić nasze drogocenne diamenty – obawia się Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.
Jak kiedyś już pisałem, w odróżnieniu od wielu blogerów i komentatorów nie zamierzam udawać eksperta od wszystkiego – dlatego nie będę się silił na ocenę zarządzania janowską stadniną i dokonywanych w niej zmian. Jest jednak niezbitym faktem, że tegoroczna aukcja Pride of Poland wypadła wyraźnie słabiej od aukcji z lat poprzednich. Przeciwnicy obecnych gospodarzy twierdzą, że to efekt fatalnego zarządzania i słabej promocji za granicą. Ci odpierają ataki twierdząc, że i do handlu końmi stosują się żelazne zasady rynku: mamy bessę, a ceny oferowane za konie były zbyt niskie, więc hodowcy nie mieli wyjścia, jak zrezygnować ze sprzedaży. Zamieszanie wokół Pride of Poland spotęgowała informacja, że osoby związane z poprzednim kierownictwem stadniny organizują własną, konkurencyjną aukcję. Z dobrych wiadomości – wyciągnięto wnioski z zeszłorocznych wpadek i wykorzystano z sukcesem elektroniczny system licytacji.
Emocjonując się Pride of Poland pamiętajmy jednak, że stadnina to nie dom aukcyjny, a sprzedaż zwierząt to nie jej główna działalność – chociaż, rzecz jasna, tego obszaru nie można bagatelizować. To przede wszystkim instytucja zajmująca się hodowlą. I, zamiast wyrażać Schadenfreude z powodu wyników tegorocznej aukcji należałoby raczej wspólnie zastanowić się, jak wykorzystać szanse stojące przed Janowem. I jak zminimalizować zagrożenia.
Sięgnę do opinii ekspertów. Według nich w naszych stadninach jest dzisiaj bardzo mała stawka koni arabskich z nader cenionym polskim rodowodem – tylko około 15%. A te właśnie konie uzyskiwały w poprzednich latach najwyższe ceny. Według specjalistów prawdziwą zbrodnią byłaby sprzedaż ostatnich kilkudziesięciu sztuk, które pozostały w stadninach. To jakby ktoś, kto czerpie zyski z wynajmu mieszkań, wyzbywał się ich ciesząc, że dostaje za nie sporą sumę. Na końcu zostanie ze sporymi sumami ale… bez lokali. Wychodzi na to, że najpierw powinno się odbudować pogłowie koni, a potem nastawiać się na aukcyjne rekordy. Doprawdy, nie rozumiem, jak ten cel można traktować wedle linii politycznych podziałów.
Polskie konie – zwierzęta z państwowych hodowli – mają uznaną markę. Budowaną dosłownie przez wieki. Jak wiadomo, łatwo jest w mgnieniu oka zniszczyć dorobek wielu pokoleń. Dlatego mam nadzieję, że gorszące przepychanki i wykorzystywanie trudnej sytuacji stadniny jako politycznej maczugi jak najszybciej się zakończy. Niezależnie, jaki będzie finalny efekt całej sytuacji, która partia sprawę umiejętnie wykorzysta – efektem może być to, że świetność Janowa zostanie tylko wspomnieniem. Pora na opamiętanie.
Źródło: http://krzysztofprzybyl.natemat.pl/215425,kon-a-sprawa-polska