Mija właśnie pierwszy rok wielkiej reformy podręcznikowej Ministerstwa Edukacji Narodowej. Można już pokusić się o refleksje. Trudno powiedzieć, że ze spokojem, bo kolejny rok będzie dla nauczycieli bibliotekarzy jeszcze trudniejszy.
Temat zaopatrzenia uczniów w bezpłatne podręczniki przetoczył się falą dyskusji we wszystkich mediach. Początkowo zadowoleni byli tylko niektórzy rodzice. Twórcy projektu długo trzymali w tajemnicy informacje o treści, formie, autorach i wydawcach. Uprawnione więc były niepokoje społeczne i nerwowość zainteresowanych stron. Udało się jednak pokonać wszelkie przeszkody i książki trafiły do szkół. reklama To był koniec kłopotów i … troski urzędników MEN. Ewidencję i dystrybucję podręczników przekazano bibliotekom szkolnym.
Może powinniśmy się nawet ucieszyć, że oto po latach niedoceniania roli nauczycieli bibliotekarzy dla systemu edukacji nagle staliśmy się potrzebni. Ale: Wszystkie dokumenty udostępniane w bibliotece muszą być zarejestrowane i opracowane, oczywiście na podstawie dowodów wpływu, zawierających przede wszystkim opis produktu i jego cenę. Książki dotarły do szkół w 20-kilogramowych paczkach bez dokumentów towarzyszących. Rejestracja opiera się na rozporządzeniu o ewidencji materiałów bibliotecznych zakładającym odrębność inwentarza głównego od księgi podręczników i broszur. Materiały z założonym krótkim okresem przechowywania nie zwiększają wartości zasobów bibliotecznych. Komórki księgowe w szkołach i samorządach jednym wpisem powiększały majątek szkoły, wymagając od nauczycieli bibliotekarzy rejestrowania wszystkich darowanych materiałów, po to, by część z nich za chwilę wycofywać. Logiczne argumenty traciły moc wobec Ustawy o rachunkowości. Wytycznych MEN nie było. Nie było też ujednoliconych zaleceń dotyczących dystrybucji podręczników, sposobów postępowania w przypadku zniszczenia lub zagubienia, określenia obowiązku odpowiedzialności rodziców za właściwe użytkowanie wypożyczonych książek. Logistyka MEN nie obejmowała żadnych zagadnień organizacyjnych: finansowych, kadrowych, lokalowych, ani żadnych innych. Od drugiej połowy sierpnia 2014 r. nauczyciele bibliotekarze sami tworzyli dokumenty, dzielili się pomysłami, szukali pomocy w organizacjach bibliotekarskich. Niektórzy nawet oprawiali książki w folię, wzmacniali ich grzbiety. W szkołach, które podjęły wyzwanie we wrześniu, początek roku szkolnego charakteryzował się całkowitą dezorganizacją pracy biblioteki szkolnej.
To może brzmi pretensjonalnie, sytuacja nie wszędzie urastała do rangi problemu. W tym roku otrzymano średnio 220 podręczników dla jednej klasy. W dużych szkołach, np. prowadzących 9 klas pierwszych, to blisko 2000 jednostek ewidencyjnych. Proponuję odnieść to do danych Biblioteki Narodowej: w 2012 roku na jednego ucznia przypadało średnio 33,3 książki w bibliotece szkolnej, średnia powierzchnia biblioteki wynosiła 51,6 m2. Nie wszędzie rodzice i nauczyciele zdecydowali się na wykorzystywanie ministerialnego podręcznika. Jego kolejne części zalegają na bibliotecznych regałach. Powszechna jest opinia, że bezkrytyczne rozdawanie jest demoralizujące. Po roku bardzo wiele podręczników wróciło w stanie wskazującym na zużycie wykraczające poza ich zwykłe użytkowanie. Nie ma możliwości odkupienia książki. Rodzice mogą, ale nie muszą, wpłacić 4,34 zł na rzecz skarbu państwa. A nauczyciele muszą przekonać ucznia rozpoczynającego naukę w szkole do radości korzystania ze zniszczonego podręcznika.
Zapewnienie bezpłatnych podręczników dla uczniów w szkole jest ideą słuszną, wychodzącą naprzeciw potrzebom większości społeczeństwa. Należałoby jednak poddać projekt tak modnej w resorcie ewaluacji i dostosować ideę do rzeczywistości.
Danuta Brzezińska, Prezes Towarzystwa Nauczycieli Bibliotekarzy Szkół Polskich
Źródł: http://www.polskatimes.pl/artykul/3929241,reforma-podrecznikowa-bez-wsparcia-dla-bibliotekarzy,id,t.html