Kolejny PR-owski wist Donalda Tuska − darmowy podręcznik dla pierwszoklasistów − a raczej dalsze dzieje tego pomysłu dodać można spokojnie do niekończącej się listy dowodów na to, że ćwierć wieku po Okrągłym Stole PRL nie tylko w najlepsze trwa, ale nawet ma się coraz lepiej – możemy przeczytać w felietonie Rafała A. Ziemkiewicza.
Pomińmy sensowność pomysłu, bo to temat osobny. Oczywiście każdy rodzic potwierdzi, że wydawnictwa przy okazji podręczników nabijają kabzę, jak mogą − choćby poprzez dodawanie jako integralnej części podręcznika „zeszytów ćwiczeń”, czyli po prostu czystych kartek upstrzonych tu i tam poleceniami, jakie dziecko mogłoby spokojnie przepisać z tablicy do zwykłego zeszytu. Sposobów zwiększania objętości i ceny jest wiele i miło ze strony rządu, jeśli w końcu dostrzegł ten proceder i zapragnął mu przeciwdziałać. Tylko że od dawna ma stosowne do tego narzędzia. Każdy podręcznik, aby był podręcznikiem, musi być do użytku szkolnego zatwierdzony przez ministerstwo. Wystarczy po prostu naciągaczom nakazać wprowadzenie niezbędnych poprawek − żadne specustawy nie są potrzebne.
Więcej: dorzeczy.pl