Wyprawa do źródeł Amazonki

Źródła Amazonki to kość niezgody nie tylko polskich podróżników. Gdzie leżą źródła największej i najdłuższej rzeki świata? Postanowiłem wybrać się w wysokie Andy, żeby sprawdzić skąd bierze swój początek Amazonka – relacjonuje Marcin Gienieczko.

uniqa_logoPostanawiam, że wyprawę do źródeł Amazonki zacznę z Chivay na rowerze. To również dobra zaprawa i dotlenienie organizmu na dużej wysokości. Organizm przejdzie kolejny etap aklimatyzacji. Startuję spod ulicy Avenida Polonia, której nazwa została nadana dla upamiętnienia wyczynu polskich kajakarzy. Kieruję się w stronę wioski Ichupampa. Podjeżdżam pod strome wzniesienie. Pompuję krew w żyłach. Droga szutrowa. Spod opon strzelają kamienie. Ostatni podjazd do Lari wiedzie serpentynami. Opony grzęzną w piachu. Wysokość 3500 m. Dookoła góry. W oddali widać ożywioną erupcję pobliskiego wulkanu. Mirek z Zacariasem dojeżdżają wraz z całym sprzętem autobusem. Ja jadę tylko z niewielkim plecakiem. Na takiej wysokości ciężko się oddycha, a i jazda jest coraz uciążliwsza. Zatrzymuję się, żeby zrobić kilka głębszych oddechów. Biorę kilka łyków wody, która przepłukuje wyschnięte gardło. Czasami ślina blokuje przełyk.

Do Lari dojeżdżam popołudniu. Senne miasteczko położone na wysokości 3300 m n.p.m.,  nieopodal rzeki Colca nie przyciąga turystów. Nikomu tu nie po drodze. Nocujemy w niewielkim hoteliku, który przygarnia zabłąkane dusze sprowadzone przez Zacariasa. Wieczorem rozmawiamy o Włochu, który w 2012 roku dotarł do źródeł Apachety. Był rozczarowany, kiedy koło pomnika postawionego przez Jacka Pałkiewicza zobaczył zamiast strumienia wypaloną trawę. Było tam ognisko i obóz biegaczy. „Biegaczy?” – dziwię się. „Tak, co roku jest organizowany z Lari półmaraton. Tam stacjonował obóz sportowców. Biegną przez Andy na czas. To najbardziej morderczy bieg w tej części świata” – zaznacza goszczący nas Indianin. Katolickie Lari jest spokojne. W centrum stoi duży kościół z pięknymi fasadami w środku. Ktoś tylko, co jakiś czas przecina uliczki. W zagrodach ryczą osły. Kupuję trochę owoców oraz wody.

„Mirek wezmę rower ze sobą?” – oznajmiam. „Rower? Jak go wniesiesz na górę?” – pyta z niedowierzaniem. „Osły pomogą” – odpowiadam – „Chcę coś nowego dołożyć do eksploracji źródeł Amazonki. Piotr Chmieliński niósł kajak właśnie z Lari do źródeł Apachety. To ja poniosę na mułach rower do źródeł Carhuasanty, a później, w miarę możliwości zjadę do Tuti i Chivay.” „Zwariowałeś?” – dodaje lekko podenerwowany. Wiedziałem, że to Mirka niepokoi, gdyż nie jest pewny swoich możliwości kondycyjnych. Myślał, że jak osłabnie to poniesie go osioł. Tak też wyczuwałem, miał wewnętrzny plan. Mirek w nocy nie mógł zasnąć. Był podniecony marszem. Zastanawiał się cały czas, jak zniesie tą wysokość.

Nad ranem wielkie pakowanie. Towarzyszy nam 33 letni Maks, tutejszy poganiacz wraz ze swoimi 5 osłami. Nasza karawana wlecze się powoli coraz wyżej. Pasterz został zatrudniony z tak zwanej „łapanki”. Codziennie około południa przez tutejszy radiowęzeł, który trąbi w całej wiosce podawane są rożne informacje, a to kiedy będzie ciepła woda, kiedy msza, kiedy przyjedzie jakiś autobus, no i gdzie można znaleźć pracę. Zacarias tak poinformował miejscowych, że poszukuje silnego mężczyznę z doświadczeniem górskim na wyprawę. Zgłosiło się parę osób. Wybrał Maksa. Silny o byczym karku i sokolim spojrzeniu.

Podejście coraz bardziej strome. Keczua idzie w swoich sandałach i kurtce skórzanej. Ja z lekkim plecakiem. Idziemy pradawną ścieżką Inków, początkowo pośród malowniczych tarasów uprawnych później trawersując dzikim zboczem doliny.
Choroba wysokościowa daje się we znaki Mirkowi. Ma wymioty. Często się zatrzymuje. Dzień wcześniej zażyłem lek od wysokości Diuramid. Jest to typowy lek moczopędny, powodujący jak łatwo się domyślić odwadnianie organizmu. Powodem objawów choroby wysokościowej jest obrzęk mózgu na dużej wysokości. Przez odwodnienie organizmu, a więc i mózgu, możemy opóźnić wystąpienie tego zjawiska. Metodą obserwacji i doświadczeń uznano, że z leków doustnych najkorzystniej działa właśnie Diuramid. Nie wiem czy pomaga, ale idę dość szybko i pewnie. Nie mam żadnych dolegliwości. Mirek żuje liście koki, które mają mu pomóc w zdobyciu siły. Indianie Keczua liście żują od wieków. Pobudzają organizm do dalszej pracy, pozwalają zapomnieć o dokuczliwym bólu głowy. Każdy wędrowiec wkłada pod policzek i ssie. Po kilku minutach zaczynają wypuszczać sok. Smakują jak trawa, jeśli ktoś w dzieciństwie wcinał na łące koniczynę, albo mlecz, to koka ma mniej więcej podobny smak. Do liści dodaje się popiół z andyjskiej komosy, niezwykle gorzki, lecz katalizuje związki zawarte w liściach. Bez niego same liście nie dawałby efektu. Pozwalają lepiej znosić zmęczenie, duże wysokości, głód, a nawet pragnienie. Mają też wiele innych dobroczynnych właściwości.  Ja rezygnuję z tego „napędu” organizmu.

Mirek zostaje w tyle. Siada na kamieniu. „Marcin ja chyba nie dam rady dojść do źródeł. Jak będę nadal źle się tak czuł zejdę do Lari” – oznajmia. „Nie żartuj, pomożemy Ci” –  motywuję po żołniersku, lekko podniesionym tonem. „Dasz radę” – klepię go po ramieniu. Zacarias patrzy na mnie, ja na niego. Obydwaj wiemy, że Mirek nie będzie się wspinał na Nevado Mismi. Jego cel to dotrzeć do źródeł Amazonki. Wiem, że przeżywa trudne chwile. Jego organizm się buntuje. Musi skorzystać z pomocy osła. Pakujemy go na grzbiet zwierzęcia. Obóz zakładamy po przejściu około 11 km, na wysokości 4200 m n.p.m. Mirek pada, zasypia.

Mój i Zacariasa cel to marsz z lekkimi plecakami do Jeziora Ticlla Cocha, skąd według  ostatniej analizy naukowców wypływa źródło Amazonki. Obiecałem  Chmielińskiemu, że spróbuję tam dotrzeć. Tyle, że z tego miejsca wcale nam nie po drodze. Trzeba przejść wysokie góry. Spoglądamy na zegarek. Mamy 5 godzin do zmroku. Spróbujemy. Przed marszem zjadam jabłko. To był błąd. Po 20 minutach marszu zaczyna mnie mdlić. Po godzinie zaczynam mieć mocne rozwolnienie. Po półtorej godziny wymiotuję. Trudno mi się oddycha. Kręci mi się w głowie. Choroba wysokościowa w Andach atakuje szybciej niż w Himalajach, zwie się „soroche” i przypomina chorobę morską. Zawroty głowy, rozwolnienie, brak tchu powodują, że człowiek słabnie i po kilku godzinach czuje się słaby jak niemowlę.
„Zacarias mamy zbyt słabe tempo. Nie damy rady przejść przez góry i wrócić” – mówię. Myślę, że mój przewodnik źle obliczył marsz. Mamy za mało czasu, a zbyt dużo wysiłku. Mój cel to Nevado Mismi oraz źródła Apacheta i Carhuasanty. Rezygnuję z dalszego marszu.

Wracamy do obozu. Kuchenki przestały działać. Zatkały się dysze w kuchence MSR, a kuchenka Colemana przestała się całkowicie palić. Zbieramy gałązki oraz wysuszone odchody lam i osłów. Rozpalamy ognisko. Termometr wskazuje minus 15 stopni. Namiot w śniegu, także pobliskie doliny zostały pokryte białym puchem. W nocy śpię w dwóch śpiworach oraz kamizelce puchowej. Nad ranem ręce tak skostniały, że z trudem rozpalam ognisko. Po 7.20 pojawiają się pierwsze promienie słońca.

Źródła Apachety nie są źródłami Amazonki
Przed przełęczą Quehuisha leżącą na międzykontynentalnym dziale wód, na wysokości 5000 tyś. metrów, dzielącym Pacyfik i Atlantyk niebo szarzeje, czernieje, potem zerwa się silny wiatr. W końcu zaczyna padać śnieg. Jako pierwszy dochodzę na przełęcz. Spoglądam w obie strony. Biorę głęboki oddech i siadam. Na samym środku działu wodnego stoi kopiec usypany z licznych kamieni. Został zbudowany przez wędrowców, jako ofiara dla „wamaniego”, który zamieszkuje górę. Jak nakazuje obyczaj składam ofiarę dla opiekuńczego ducha: kładę przy kamieniach liście koki oraz polewam je kroplami herbaty z termosu. Po 5 minutach dochodzi Zacarias i zaczyna modlitwy podnosząc ręce ku niebu i wymawiając słowo Apacheta.

gienieczko_lodz„Teraz już tylko z górki”- śmieje się Indianin. Po 15 minutach dochodzimy do pomnika postawionego przez Jacka Pałkiewicza, polskiego podróżnika przedstawiającego się jako odkrywcę źródeł Amazonki. Koło pomnika jest wypalona trawa. To pozostałości po ognisku maratończyków z 13 września. Pełno butelek, małych śmieci, trochę piachu i kamieni. No, ale gdzie są źródła Amazonki? Gdzie jest strumyk, który wpływa z lodowca Quehuisha? Gdzie jest strumyk, który wypływa z wód gruntowych? Dookoła nie ma ani jednej kropli wody. Pałkiewicz, po wyprawie w 1996 r., napisał, że właśnie z tego miejsca (publicznie podał pozycję GPSa) zaczyna swój początek wielka rzeka. Apacheta płynie na wysokości 5170 m n.p.m i jest położna wyżej od Carhuasanty o około 20 metrów. Tyle, że w tym miejscu nie ma wody. Wcale. Proszę Zacariasa o wyjaśnienie. Zacarias mówi, że woda zaczyna tutaj płynąć od listopada, czyli w porze deszczowej. Wysyłam sygnał satelitarny Spot Tracer. W jednej chwili wszyscy na całym świecie widzą to położenie w komputerze: dokładna data, godzina, wysokość, pozycja. Mirosław Rajter tłumaczy wyjaśnienia naszego przewodnika, który jakby nie patrzeć brał udział we wszystkich niemalże ekspedycjach naukowych do źródeł najpotężniejszej rzeki świata. Mimo, że Apacheta leży wyżej od Carhuasanty to woda tutaj nie płynie cały rok. Pałkiewicz napisał, że robił wywiad z miejscowymi, że mówili że płynie. „Znam miejscowych. Dla miejscowych nie jest istotne co płynie, ale co mogą włożyć do garnka. To nie są naukowcy ani podróżnicy węszący wnikliwie temat. Dla nich liczy się życie nie jakieś źródełka.” – tłumaczy Zacarias. „No dobrze to gdzie jest woda?” – dopytuję. „Płynie zdecydowanie niżej. Wypływa z ziem gruntowych, ale nie z tego miejsca. Ponadto tutaj woda spływa z lodowca tylko w porze deszczowej, a później jest wyschnięta tak, jak widać. Nie ma tutaj ciągłego strumienia, który by płynął cały czas.” – opowiada Zacarias. Jedną z trzech rzeczy, które powinny być brane pod uwagę lokalizując początek rzeki, oprócz wysokości i odległości czyli najbardziej oddalonego miejsca od ujścia rzeki, powinna być brana pod uwagę również woda, która płynie. „Jak widać wody nie ma” – tłumaczy na język polski do kamery Mirosław Rajter. Zamyślony schodzę niżej do doliny Carhuasanty. Dopiero po przejściu około 600 metrów widzę strumyczek skryty wśród kępy traw. „Tutaj powinien stać pomnik”- dodaje Rajter. Dla mnie sprawa jest jasna: nie ma wody, nie ma źródła i początku Amazonki. Amazonka jakby nie patrzeć kojarzy mi się z wodą, nie z piachem.

Potok Carhuasanta początek źródeł Amazonki
Idziemy gęsiego w stronę szczytu Nevado Mismi. Przechodzimy kolejny potok. Zaczyna padać śnieg. Mijamy stado lam oraz zagrodę pasterzy, którzy przesiadują w niewielkiej lepiance. Ogrzewają się przy ognisku. Nie pozwalają nam nocować. W Peru nie można sobie ot tak przenocować w jakieś zagrodzie bez pozwolenia miejscowych. Nawet jak nikt tu nie mieszka zawsze może ktoś w nocy zjawić się i mogą być bardzo duże problemy. Idziemy dalej mimo, że już 9 godzin wędrujemy. Docieramy do kamiennej zagrody dla owiec, która ma osłonić nas od silnych wiatrów. Tutaj możemy postawić namioty. „To miejsce mojego wuja” – zaznacza Maks. Jest to płaski teren w dolinie Carhuasanty, nieopodal sporej skalnej skarpy. „Spójrz tam, to z tego miejsca bierze początek Amazonka” – pokazuje palcem Zacarias. „Dzisiaj tam nie dojdziemy, jest już późno. Jutro po zdobyciu góry zejdziemy do strumienia” – zaznacza przy kolacji przewodnik. W oddali wyłania się z pod mgły szczyt Nevado Mismi. Jest pokryty śniegiem. Po pokonaniu 16 km jesteśmy tak zmęczeni, że z trudem rozstawiam namiot. Nocujemy na wysokości 5000 m n.p.m. Zacarias śpi razem z Maksem w niewielkiej lepiance przy zagrodzie. W nocy nie mogę spać. Budzę się kilkakrotnie. Raz z powodu bezdechu. Czasami mam wrażenie, że się duszę. Muszę często pić wodę, gdyż mam wyschnięte gardło. Jest to typowy przypadek na dużej wysokości. Męczy mnie to. Brak snu może spowodować, że będę słaby. Śpię tylko 3 godziny. Noc była przejrzysta a nasz namiot pokryła warstwa lodu. Budzę się o 4.30. Poczułem, jak serce podchodzi pod gardło. Podniecony wypełzłem z puchowego śpiwora. Mirek zostaje w obozie. Nawet do głowy nie przychodzi mu zdobycie góry. Spakuje cały sprzęt i będzie czekał przy strumieniu Carhuasanty. Około 5.00 jestem już na nogach. Woda w butelkach zamarzła, żeby coś ugotować rzucam butelką o skałę, by skruszyć lód w środku.

Do szczytu tylko 600 metrów a może aż 600 metrów? Zabieram najpotrzebniejszy sprzęt: kijki, rękawiczki, ciepłą kurtkę, nadajnik satelitarny, termos z herbatą, jedzenie, telefon satelitarny, czapkę, małe raki antypoślizgowe, apteczkę. Zaczynamy mozolną i powolną wędrówkę, która po 3 godzinach zamienia się w zaawansowany trekking. Mam zdobyć szczyt góry, z której bierze swój początek Amazonka. Niebo jest czyste i błękitne. Krok po kroku, zygzakiem, przedzieramy się po bardzo stromej, czasami pokrytej czapą śniegową skarpie góry. Nagle osuwam się, spadają kamienie. Kijki trekkingowe wygięły się, ale nie pękły. Osuwam się jakieś 2 metry. Czubkiem palców wbijam stopę pomiędzy duże kamienienie. Przyklejam się do urwiska. „Marcin czy wszystko jest w porządku?” – słyszę głos Zacariasa. „No problem” – odpowiadam. Biorę wdech i idę dalej. Myślę, że czasami mam lęk wysokości. Góry nie są moim ulubionym terytorium do eksploracji. Wolę morze i regiony polarne. Kiedy docieram do kolejnego wzniesienia i spoglądam na znajdujące się w dole urwisko zastygam. Spoglądam na górę, która już jest coraz bliżej. Teraz marsz zmienia się: 20 kroków i 3 minutowy odpoczynek. Nevado Mismi błyszczy w słońcu. Pytam się przewodnika czy to właściwy wierzchołek, gdyż Nevado Mismi ma klika wierzchołków. „Oczywiście” – dodaje. Powoli słabnę. Zacarias skarży się na potężne bóle głowy. Smarujemy środek nosa miętową maścią. Ma pomóc na dużej wysokości. Zacarias bierze mój plecak. Na szczyt docieramy około 10.20. Nie czuje dużej euforii. Widok wspaniały, dookoła góry. Grań przypomina ostrą niczym brzytwę ścianę. Zdaję relację ze szczytu dla TVN24. Krzyczę do słuchawki telefonu satelitarnego. „Góra źródłowa Amazonki 5600 m zdobyta! Dedykuję zdobycie szczytu Pomorskiemu Hospicjum dla Dzieci, żeby wierzyły, że wszyscy możemy wyjść ze wszystkiego”. Kucam i rozglądam się. Za plecami urwisko mające około 300 metrów. Niewielka platforma skalista na górze ma metr na metr. Nie czuję się swobodnie, choć zdaję sobie sprawę, że jestem w miejscu, gdzie rodzi się potężna rzeka. Wiedziałem, że z tej góry wypływają podziemne strumienie, więc organizując wyprawę do źródeł Amazonki uznałem, że jest tylko jeden sposób, abym później stwierdzić, że dotarłem do najbardziej odległego miejsca od ujścia Amazonki. Trzeba było zdobyć szczyt, Nevado Mismi, górę źródłową Amazonki (5597 m n.p.m.). Jest to najwyższa wysokość jaką zdobyłem. Nie zamierzam więcej tego powtarzać. Żeby udokumentować zdobycie Nevado Mismi idę na kuckach do plecaka po aparat. Wyjmuję polską flagę. Wysyłam ze szczytu sygnał satelitarny na swoje strony internetowe. Po 10 minutach schodzimy z góry. Idziemy do miejsca, skąd wypływa strumień. Po 4 km marszu jestem przy krzyżu, który stoi przy wypływającej z dziesięciometrowej skalnej ściany fontannie wody. Jest to źródełko wypływające prosto z serca skały. Nieopodal znajduje się również tablica Brazylijskiego Instytutu Geograficznego-Statycznego (IBGE). Później znajduję kolejną tabliczkę informującą, że tu rodzi się najpotężniejsza i najdłuższa rzeka świata. Potok Carhuasanta jest prawie o kilometr dłuższy od uważanego do niedawna przez niektórych za źródłowy, sąsiedniego potoku Apachety. „To z tego miejsca płynie nieprzerwanie przez cały rok potok i jest najbardziej oddalony od ujścia” – twierdzi Andrzej Piętowski organizator naukowej ekspedycji do źródeł Amazonki w 2000 roku. „Myślę. że teraz widzisz różnicę polemiki odkrywców, naukowców” – wyjaśnia w rozmowie, żując liście koki, Zacarias. Patrzę na dolinę przypominająca marsjański teren. Biorę łyk wody ze źródła, przemywam twarz. „Teraz to tylko musisz spłynąć tą Amazonką”- śmieje się Mirosław Rajter.

Marcin Gienieczko
Więcej o wyprawie na www.soloamazon.info

sponsorzy_amazon_2