Siedzę w swoim hotelowym pokoju w mieście portowym Guayaquil w Ekwadorze. To już 3 doba kiedy mijam się z odpowiedzą czy odbiorę swoje canoe w celu przepłynięcia jednego z większych dopływów Amazonki- Rio Napo .Ameryka Południowa to nie tylko dżungla, dzicy ludzie, narkotyki ale również walka z biurokracją – opowiada Marcin Gienieczko w specjalnej relacji dla RaportCSR.
-Przychodzę do firmy Torres &Torres która ma mi pomóc wydobyć z portu mój sprzęt wraz z canoe. Kontener nadała 2 miesiące temu z Polski firma C. Hartwig Szczecin. -Dzisiaj Pan nie odbierze canoe. -Dlaczego? – Port wstrzymał prace. Na jednej z fregat (wielkości Daru Pomorza), która wpłynęła do portu razem ze 120 marynarzami, znaleziono 130 kg kokainy. Aresztowano 13 osób. Niemalże na co drugim statku, który przypływa z Kolumbii są narkotyki. Dzisiaj port jest w rękach policji- tłumaczy Nadia Moreira która pomogła nam odebrać sprzęt. Firma ze Szczecina opłaciła wszystko. Dziwnym trafem pieniądze zniknęły z konta. -To niemożliwe zaprzecza w rozmowie telefonicznej Bożena Marszalek nadzorująca wysyłkę. Przesyła skan potwierdzenia zapłaty. Okazało się, że wcześniej przesłane pieniądze dosłownie wyparowały. Dopiero interwencja i ponowne przesłanie 1000 dolarów przez firmę ze Szczecin – mojego sponsora – przyniosły efekty. –Później będziemy walczyć o odzyskanie pieniędzy. Najważniejsze żeby Pan już miał swoją łódź – wzdycha w rozmowie telefonicznej mimo, że jest druga w nocy w Polsce. Przesłane pieniądze jeszcze raz idą na pokrycie kosztów celnych i pozostałe formalności związane z odebraniem kontenera.
Żebym mógł tutaj walczyć z odbiorem swojej łodzi wcześniej trwały 6 miesięczne rozmowy o jak najszybszy odbiór sprzętu z moją kanadyjką. Temat pilotował również i wspierał logistycznie Ambasador Ekwadoru w Polsce. Tomasz Morawski honorowy konsul w Ekwadorze powiedział, że nie jest to możliwe odebrać taki sprzęt. Zrezygnował z pomocy. Niektórzy ludzie nie wiedzą jak traktować sprawy, które wykraczają poza normalne ramy.
-Bardzo się denerwuje, mówi Nadia. Czasami kontenery są wstrzymane nawet na 3 miesiące. Zatrzymują je z nieznanych dla nas powodów. Po prostu tak tu jest. -Jak to? Pytam się zachłystując się lemoniadą. To Ameryka Południowa, tutaj jutro nie istnieje, istnieje co będzie za miesiąc. Trzeba mieć dużą cierpliwość. Po 4 dniach walki, ciągłego chodzenia do portu oraz firmy spedycyjnej otrzymuję kwit, że jutro ma nastąpić osobisty odbiór canoe. Cud! Port strzeżony jest jak więzienie . Trzeba czekać około 6-7 godzin w małym pomieszczeniu na osobę która się tobą zainteresuje i wskaże dalszą procedurę. Ażeby wejść na teren portu mój towarzysz wyprawy musiał kupić nowe buty. W sandałach nie można. Trzeba przejść przez 3 bramki, odbić linie papilarne czterech palców, zrobić zdjęcia portretowe. Nie można mieć żadnej kurtki. Wtedy może wpuszczą ale pod obstawą miejscowego. Wszystko przez to, że Ekwador jest punktem tranzytowym narkotyków. To z tego kraju wychodzi większość używek do Meksyku ,USA i Europy. Tydzień temu wykryto narkotyki w kontenerze który przewoził ryby z lodem na …Litwę!
Kucam pod bambusowym zadaszeniem i wpatruję się w swoje canoe. Zamierzam tą łódką przepłynąć 7 tys. km przez Amerykę Południową: takimi rzekami jak Rio Napo, Apurimac, Ene ,Tambo, Ukajali, Amazonka. Jestem w miasteczku Tena.
Poznaję Timoteo Gualinga Indianina , który razem z byłym żołnierzem izraelskiej armii Mickey Grosman, przeszedł i częściowo przepłynął od wybrzeża Ekwadoru do ujścia Amazonki. Zajęło mu to 11 miesięcy przez dżunglę Ameryki Południowej. Rozmowa schodzi na temat piratów. Koło granicy z Kolumbią gdzie łączą się granice Peru, Kolumbii i Brazylii, kwitnie handel narkotykami. W tej części Amazonki najwięcej jest piratów. -Podpłynęli do nas na tak zwanych Fast Rescue Boat, szybkich łodziach motorowo-ratowniczych, opowiada Timoteo. Zamontowany mieli karabin maszynowy. Każdy miał broń. Wymierzyli w nas. Każdemu przyłożyli lufę do głowy. Kazali nam wszystko oddać. Oddaliśmy telefony satelitarne, laptopy. Część sprzętu darowali. Wzięli nas za innych handlarzy narkotyków. Sprawdzili nasze łodzie i puścili. W tej części Amazonki jest wojna o terytorium i o łup. Jak w czasach Kolumba pływają piraci i rabują wszystko. Tyle, że z nowoczesnym sprzętem.
– Marcin może zakupimy broń? Namawia mnie Łukasz. -No co ty będziesz strzelać do ludzi? A jak do ciebie będą strzelać ? To chociaż któryś z nas może przeżyć -wyjaśnia. Ja nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań. Wiem że broń też jest zagrożeniem. Ludzie myślą człowiek z bronią to znaczy, że coś przeskrobał. Dlatego ją nosi. Ed Strafford który wraz z Gadielem Sanchez Rivera szli dwa lata wzdłuż brzegów Amazonki nie mieli broni wychodząc z takiego samego założenia. Broń daje złudne poczucie bezpieczeństwa dla dwóch osób. Tutaj jak ktoś rabuje to nikt nie napada w dwie osoby. Zazwyczaj są to bandy 4-5 osobowe. Stanowczo się nie zgadzam na zakup broni.
Jesteśmy w mieście Puerto Napo. Pakuję swój sprzęt do canoe. Wszystko rozkładam tak żeby mieć jak najwięcej miejsca przy wiosłowaniu. Towarzyszy mi Łukasz Czeszumski, który był już w Ameryce Południowej. Zabrałem go na ekspedycję w ramach wsparcia logistycznego. Wysoki blondyn o postawie zawodnika MMA. Patrzy na rzekę. Zaciąga się papierosem. Mamy razem przepłynąć tylko Rio Napo, dopływ Amazonki o długości 885 km. Amazonce rzucam wyzwanie solo. Pot zalewa ciało. Najgorsza w tej części świata jest wilgotność, blisko 100%. Łykam tabletkę Malarone od malarii. Panuje tu klimat tropikalny. W powietrzu nad koronami drzew wiszą gorące mgły. Znajduję się w tak zwanej dżungli wysokiej. Wzgórza porośnięte tropikalnym lasem. Jest straszne duszno, zarówno w dzień, jak i w nocy. Po 20 minutach intensywnego wysiłku wszystko jest lepkie od potu, mokra koszula klei się do ciała. Okulary zaparowane i zalane słonym potem. Canoe na rzece podskakuje jak piłeczka od pin-ponga. Tutaj rzeka ma charakter górski. Canoe ciężko płynie. Jest przeciążone. Początkowo myślałem, że we dwóch będzie szybciej płynąć . Canoe ma duże zanurzenie w wodzie a tym samym stawia większy opór. Mimo, że sam prąd rzeki tutaj ma 12, km/h czuć, że canoe przebija się przez fale niczym czołg. Nie unosi się lecz wbija się. Tym samym nabiera wod. Łukasz po 10 minutach jest cały mokr. Siedzi na dziobie. Czeszumski waży 93 kg. To zbyt dużo jak na dziobowego. Niestety żadnego doświadczenia w pływaniu na canoe nie ma więc ja przejmuję rolę sternika. Canoe uderza w kolejnego grzywacza. Wiosłuj – krzyczę! Huk rzeki zagłusza moje krzyki. Łukasz przerażony, łapie się za prawą burtę. Nie łap się burty… wiosłuj! Oczami wyobraźni widzę jak się przewracam i tracę canoe. Utrata łodzi na tych bystrzach to koniec całego przedsięwzięcia. Próbuje ustawiać dziób canoe na fale. Mimo, że zalewają Łukasza to najbezpieczniejszy wariant. Nawet jak będzie do połowy zalane nie zatonie. Przed wyprawą wkleiłem na rufie i dziobie poliuretanową piankę montażową, która będzie służyła jako wyporność w razie wywrotki. Pod kolanami przywiązane są odbijacze też jako wyporność. Muszę wiosłować ale i trzymać właściwy kurs na fale tak żeby boczna fala nas nie wywróciła. Stosuję podpórkę, opieram się pagajem na większych falach. To powszechnie stosowana technika w pływaniu na rzekach górskich. Robię zwrot na niewielką kamienistą łachę, która dzieli główne koryto rzeki. Przy brzegu słabnie nurt. -Marcin, Boże fale jak na morzu-komentuje Łukasz w przerażeniu. W tym miejscu rzeka w klasyfikacji rzek górskich miała klasę III – silny nurt, z dużymi falami, coraz większe progi. Musimy zrobić cross rzeki na lewą stronę tam słabnie nurt. Ale z tym obciążeniem nie damy rady przepłynąć tego co widzisz tam przed sobą. Rzeka nabiera dzikiej wściekłości, napiera na olbrzymie głazy. Duży spadek powoduje ,że wciąga w swoją otchłań. Nie ma możliwości wyhamowania. Trzeba nabrać prędkości i płynąć jeszcze szybciej przebijając się przez grzywacze. Ciągniemy canoe pod prąd słabego nurtu tuż przy brzegu. Musimy przeciągnąć na koniec wyspy. Tak żeby z tego miejsca rozpocząć crossowanie rzeki. Gdyż na środku rzeki jest najsilniejszy nurt, jak nas porwie pociągnie w dół rzeki. Dlatego trzeba zdobyć wysokość. Przechodzimy przez najsilniejszy nurt. Canoe wbija się w brzeg. Chowamy się za niewielkim skalnym cyplem. Liny się napinają, ale wyciągamy canoe pełne wody. – Mało co ,a byśmy zakończyli naszą wyprawę w zarodku-dodaje Łukasz. Patrzę z niedowierzaniem na rzekę która chciała nas pozbawić dalszych marzeń. Dzwonimy do Timoteo. Po dwóch godzinach ponownie się widzimy.
-Co się stało? Pyta patrząc na nasz zmoczony sprzęt. -Zbyt mocno obciążone canoe. Jest nas dwóch i dużo sprzętu. Tej części Rio Napo nie przepłyniemy. Musimy przewieść naszą łódź do Francisco de Orleana- dodaje. Następnego dnia już rozpoczynamy płynięcie z miejscowości Coca .
Dookoła dzika dżungla. Mijamy piaskowe wyspy przy których tworzą się duże wiry. Po obu stronach ściana tropikalnego lasu, papugi, czaple. W oddali słuchać głos wyjących małp. Wszystko to tworzy dziki krajobraz. Niestety tą dzikość zakłócają kompanie wydobycia ropy naftowej. W oddali widzę buchający ogień. To jedna z rafinerii. Zagłada tutejszych Indian. W sumie dzikość lasu tropikalnego niczym się tu nie różni od syberyjskiej tajgi. Tak samo rzeka dzika, tyle że inna flora i fauna i zamiast surowego lasu Północy ściana soczystej zieleni zwanej przez miejscowych selvą. Najbardziej daje się we znaki słońce w południe. Wysysa z nas energię. Kiedy jest bezchmurnie mamy większy apetyt na wiosłowanie. Więcej siły. Kiedy jest tak zwana ,,lampa” zbija z nas entuzjazm i motywację .Te dwa elementy są najważniejsze w wyczynowej eksploracji. Bez nich nie ma szans na osiągniecie celu. W dżungli szybko robi się noc. Już o 17.30 musimy być na lądzie żeby rozkładać obóz. Tym razem wylądowaliśmy o 18.15. Dopadł nas zmrok. Widzimy jakieś chaty. Łukasz próbuje z miejscowymi Indianinami nawiązać rozmowę. Mówi wolno spokojnie paląc papierosa za papierosem jednocześnie częstując innych. Palenie w dżungli pomaga nie tylko odstraszyć natarczywe komary, ale to też dobry pretekst ażeby się zaprzyjaźnić z miejscowymi tubylcami. Częstuje się miejscowych papierosem i rozmowa bardziej się wiąże. Ten gest powoli prowadzi do nawiązania kontaktu z tutejszymi ludami. Łukasz zna płynnie hiszpański, ja niestety się dopiero uczę. -Mówią nam żebyśmy się teraz stąd wynieśli. Teraz? Tak albo im zapłacimy i do świtu możemy tu spać. -Łukasz, jest noc. W nocy się nie pływa na canoe po rzece równikowej. Przekonaj ich żeby nam pozwolili nocować. Przecież nic im nie zrobimy. Łukasz pokazuje dokumenty od Ambasadora Ekwadoru w Polsce, że jesteśmy sportowcami, że chcemy przepłynąć Napo a później, że ja chcę samotnie przepłynąć Amazonkę. Po godzinie dochodzimy do porozumienia. Płacimy im 8 dolarów i do świtu mamy spokój. Niestety gościnność w Amazonii jest zdecydowanie inna niż na Syberii. Tutaj trzeba uważać na ludzi, na swoje gesty i sposób rozmowy. Trzeba mieć dużo cierpliwości i perswazji żeby przekonać miejscowych że jesteśmy ludźmi którzy nie szukają problemów. Spisują nasze paszporty. Podajemy sobie dłonie. To gest finalny. Cała wioska znika w lesie.
Zeszyt lepi się od wilgoci. W namiocie North Face który ma wiele wentylacji jest jak w saunie. Czuję jak wszystkie pory w moim ciele się otwierają. Talkiem zasypuję stopy żeby jak najwięcej wchłonąć wilgoci. Wilgoć jest tutaj najgorszym wrogiem. Dżungla w nocy się ożywia. Cały czas coś brzęczy i skrzeczy. Kakofonia dźwięków. Nad ranem mgła, że brzegów nie widać. Na szczęście szybko osiada. Pomysł przepłynięcia Napo zrodził się w trakcie projektowania przepłynięcia Amazonki. Nie chciałem od razu się rzucać na głęboką wodę lecz zacząć od czegoś co mnie wciągnie wtajemniczy i nauczy pływania po równikowych rzekach. Ponadto to właśnie rzeką Rio Napo jako pierwszy spłynął Francisco de Orellana. Przebieg tej wyprawy jest znany z kroniki, którą prowadził kapelan wyprawy, dominikanin Gaspar de Carvajal. Hiszpanie przy pomocy Indian zbudowali jeszcze drugą mniejszą tratwę i płynąc nimi 12 lutego 1542 r. dopłynęli do ujścia Rio Napo do Amazonki. Hiszpanie mieli nadzieję odnaleźć królestwo El Dorado nad Czarną rzeką (Rio Negro). Do morza dotarli 26 sierpnia 1542 r. bez 8 towarzyszy, którzy zginęli w czasie drogi. Francisco de Orellana jako pierwszy przemierzył kontynent Ameryki Południowej właśnie płynąc Rio Napo i Amazonką. To też miało duże dla mnie znaczenie żeby podążać tym samym śladem. Zaczynając właśnie od Napo. Monotonne wiosłowanie daje się we znaki. Łukaszowi drętwieją ręce. -Muszę Marcin trochę odpocząć. Nie mogę wiosłować. Moczy czapkę w rzece, wyciąga nogi spod dziobu canoe . Za 10 km mamy strefę graniczną. Wiosłuję teraz za nas dwóch.
Jeszcze w 1995 roku nie moglibyśmy tutaj postawić stopy a wszystko przez to, że toczyła się zaciekła wojna miedzy Ekwadorem i Peru. Poszło o spory terytorialne tych państw. Graniczny konflikt Peru z Ekwadorem był najdłuższym sporem terytorialnym na zachodniej półkuli. Dopływamy do miejscowości Nuevo Rocafuerte, ostatniej miejscowości w Ekwadorze. Robimy zakup wody butelkowanej. Zazwyczaj taką spożywamy. Nie filtrujemy. Nie mam na to czasu, gdyż płyniemy sportowo -9 godzin wiosłowania, 30 minut przerwy na wysłanie naszych pozycji przez nadajnik satelitarny oraz zjedzenia w południe posiłku . Strażnik stempluje mi paszport. Po prawej stronie mijamy Yasuni park, Park Narodowy Yasuní został ustanowiony w 1979 roku. Jest największym obszarem pod ochroną w Ekwadorze oraz jedynym w tym kraju amazońskim parkiem narodowym. Należy do najbardziej bioróżnorodnych miejsc na Ziemi. Część lasu Yasuní jest objęta ochroną jako Rezerwat Biosfery. Jest on ojczyzną dwóch z ostatnich plemion Indian Południowoamerykańskich nie utrzymujących kontaktów ze światem zewnętrznym. Taromenane i Tagaeri. Pierwszą miejscowością w Peru jest niewielka osada Patoja. To wioska, w której mieszka niewiele ponad pięćset osób, jest tu kilka sklepów, w których można kupić wszystko od bimbru przez żyłki i haczyki na ryby, benzynę po silnik do peke-peke, ale nie da się kupić chleba czy pomidora. Pani celniczka mówi, że to najbardziej wysunięty na Północy punkt graniczny Peru. Rocznie przekracza go około 30 osób. Istny koniec świata. Schowany w peruwiańskiej dżungli. Rzeka zwolniła. Czuję powiew wiatru który uderza mnie w policzek. W ciągu 5 minut uderza silny wiatr. Znajdujemy się na środku Napo. Widzę, że idzie biały szkwał. To ściana deszczu która zmierza w naszym kierunku. Do brzegu, do brzegu! Krzyczę. Głos z trudem dochodzi do Łukasza. Przybijamy do wyspy. Łukasz wyskakuje z canoe. Wpada po kolana w błoto. Wiążemy canoe do pobliskiej palmy. Tropikalna burza ma trzy uderzenia. Najpierw zrywa się silny wiatr. Tak silny, że łamie palmy i wyrywa liany. Na rzece powstają duże metrowe fale. Następnie pojawia się ściana deszczu, która leje się nieba przez 30 minut. Krople są wielkości małych orzeszków. Wystarczająco dużo żeby w canoe zebrało się około 100 litrów wody. Później znowu deszcz, który wygładza fale. W końcowej fazie już tylko kropi przez 15 minut i koniec. Najczęściej burze przychodzą po południu. Trzeba zawsze umiejętnie czytać na niebie wszystkie oznaki. W eksploracji nie wolno się skupić na garści wody którą się ma przed sobą w ręku, trzeba pijąc tą wodę cały czas kręcić głową we wszystkich kierunkach tak żeby widzieć co się dzieje dookoła-mówią miejscowi Indianie. W tych strugach deszczu gubię już trzecie okulary. Dopływamy do chaty. Indianie którzy tutaj zamieszkują goszczą nas w swoich skromnych progach. Dzisiaj nocujemy u rodziny która trudni się pracą na plantacji bananów. Mieszkają w domach z bali, zbudowanych na balach – są podniesione o jakieś 2-3 metry, gdyż woda (jak to woda w rzece) zmienia wysokość… więc czasami zalewa im dom… Podłoga i ściany z bambusów, dach z liści. Pokazuję w trakcie kolacji zdjęcie Jana Pawła II. Stara Indianka się pyta czy to ksiądz i gdzie ma parafię. Mówię że to były papież z Polski. Z niedowierzaniem patrzy na zdjęcie. Wielu Indian wierzy w szamanizm, nie wszyscy są katolikami.
Zasypiam dzisiaj wśród dużych owadów pod swoją moskitierą. W trakcie wyprawy używam preparatów Muga 50. Skutecznie na parę godzin odstrasza komary i meszki. Im bliżej ujścia Rio Napo, tym większy ruch na rzece. Rzeka czasami ma 3 km szerokości. Po minięciu największego dopływu Rio Napo rzeki Curaray gdzie stacjonuje wojsko. Pojawiły się duże barki. W trakcie wyprawy liczy się tylko świt i zmierzch, w dzień to myśli się o jedzeniu i życiu i kiedy będzie koniec dnia. Tak jest zawsze w długodystansowym napieraniu. Pojawiły się słodkowodne delfiny. Skaczą niemalże koło mojego canoe. Do wiosek nie wpływamy. Nie mam na to czasu, a ponadto są też duże obawy. Mamy nowoczesny sprzęt i nie chcemy być w centrum zainteresowań. Kiedy śpimy w dżungli lub na wyspach, kiedy słyszymy jakąś łódź, gasimy nasze latarki tak żeby nikogo nie zachęcać do odwiedzin. Na rzekach Ameryki Południowej panuje duży bandytyzm. Przekonał się o tym Aleksander Doba polski kajakarz który po przepłynięciu Atlantyku został dwukrotnie napadnięty na Amazonce. Ledwo uszedł z życiem. Takie bytowanie mnie najbardziej stresuje. Kiedy człowiek chce się wieczorem zrelaksować musi myśleć ostrożnie tak samo jak na środku rzeki. Na rzekach południowych dżungla nie jest problemem. Tutaj panuje inna sztuka przetrwania: ,,przetrwanie między ludzkie”. Zwłaszcza kiedy jest się samemu. Pociągam wiosłem coraz mocniej. Jesteśmy jakieś 100 km od ujścia Rio Napo. Tumany piasku podrywa wiatr. -Łukasz na lewy brzeg! Wiatr wzburza rzekę. Płyniemy pod kontem obierając kurs na brzeg ale i nie ustawiając się mocno burtą do fali. Po 20 minutach wbijamy się w gliniasty klif. -Łap się za tą lianę, za lianę-krzyczę. Siła wiatru tak potężna że na rzece powstały dwumetrowe tym razem fale. Uderzają w nasze canoe. Trzymamy się lian. Błoto spada na nasze canoe. To kolejna lekcja przetrwania. Nie możemy wyjść na brzeg gdyż gliniasty klif ma 3 metry wysokości. Jesteśmy w potrzasku. Przylgnęliśmy do ściany klifu. Niemalże się przykleiliśmy. Nie chcę żeby był odstęp od burty canoe bo wtedy canoe się rozbuja i będzie uderzać o klif. Możemy się wywrócić albo przebić burty. Trzymamy się tych lian przez 40 minut. Ręce nam drętwieją. W miedzy czasie w canoe zebrało się tyle wody że canoe jeszcze bardziej się zanurzyło. Lewą ręką próbuję wylewać czerpakiem wodę a prawą się trzymać. Im bliżej Amazonki tym większe burze. Myślę, że to silne wiatry właśnie z nad Amazonki powodują coraz większe szkwały. Po godzinie siła wiatru maleje. Udało się.
Po 11 dniach intensywnego płynięcia pokonujemy 800 km rzeki. Dopływamy do Mazan. -Polaco! ktoś krzyczy z brzegu bo zobaczył na burcie canoe godło Polski i napis Polonia. -Si Polaco, acha Lewandowski –dodaje jeden z miejscowych. Przerzucamy canoe przez półwysep który oddziela Napo od Amazonki -4 km szerokości. Przede mną Amazonka największa rzeka świata. W tym miejscu jeszcze nie jest olbrzymia, dodaje Miguel kapitan tutejszej jednostki który wozi po Amazonce bydło. Ma zaledwie 5 km szerokości. Tam dalej to już gigantyczna rzeka-dodaje. Patrzę na jej rozmiar. Zastanawiam się jak ją przepłynę? To dopiero będzie wyzwanie.
Przeanalizuj przepłyniecie Rio Napo dzień po dniu: https://www.google.pl/maps/ms?msid=202444880938611850051.0005004c0f052206f16bd&msa=0&dg=feature
Zapraszamy do obejrzenia materiałów filmowych z wyprawy: https://www.youtube.com/watch?v=LzUdF8nEbPk&feature=youtu.be
Marcin Gienieczko rozpoczyna trawers Ameryki Południowej 800 km rowerem z Limy przez Andy nad rzekę Apurimac, 6130 km w canoe,70 km biegu do Atlantyku z Belem.
Składam podziękowania dla firmy UNIQA Ubezpieczenia SA(Katarzyna Ostrowska matka chrzestna canoe ), OPTeam SA-Prezes Zarządu Wacław Szary. The North Face(Agnieszka Jamroz-Wiech oraz Piotr Świech), Studio Parabola Kętrzyn, Sail Service, K-Consult Gdynia, C. Hartwig Szczecin. Patroni projektu „Solo Amazon Expedition” :Radio Kolor(red naczelny Przemysław Sikorski), TVN24(Michał Samul) oraz miesięcznikowi Żagle i portalowi Raport CRS.PL Więcej o wyprawie na www.soloamazon.info