Niektórych naszych polityków wypada pochwalić, ponieważ sprawują swoją szlachetną profesję, wykazując się przy okazji talentami artystycznymi, a w szczególności rzeźbiarstwem. Objawia się to w struganiu wariata. Przykładem strugania takich politycznych figur mogą być przetargi na dostawę uzbrojenia dla polskiej armii, ze szczególnym uwzględnieniem przetargu na śmigłowce wielozadaniowe.Z okazji tego przetargu, wartego około 12 mld zł, MON wydalił już z siebie tyle dziwnych myśli, że ich wyjaśnianie wyczerpałoby cierpliwość większości Szanownych Czytelników. Stąd tylko dwa przykłady. Ale najpierw krótkie przypomnienie, o co w ogóle biega.
W przetargu brali udział producenci: francuski Airbus Helicopters oferujący śmigłowce EC725 Caracal, amerykański Sikorsky Aircraft Corporation, mający w Polsce zakład PZL Mielec i proponujący śmigłowce Black Hawk oraz włosko-brytyjska AgustaWestland, dysponująca w Polsce zakładem PZL Świdnik, który oferował śmigłowce AW149. Do testowania, po którym ma nastąpić podpisanie ostatecznej umowy, MON wybrał śmigłowce Caracal.
A teraz przykład pierwszy. Tomasz Siemoniak, wicepremier i szef MON oświadczył, że śmigłowiec Caracal był największym, więc najbardziej odpowiadającym potrzebom armii. Zarazem był łaskaw dać do zrozumienia, że ubolewa, że koncerny Sikorsky (PZL Mielec) i AugustaWestland (PZL Świdnik) też nie zaoferowały większych śmigłowców, choć takie mają. Czy to prawda, że mają? Prawda jak złoto, mają.
A teraz cała prawda. Resort obrony wymagał śmigłowców o wadze do 11 ton. A te większe śmigłowce które posiadają Sikorsky i AugustaWestland ważą więcej niż 11 ton. Kryterium wielkości w stosunku do wagi spełniał tylko francuski Caracal. Ubolewanie pana wicepremiera/ministra byłoby więc uzasadnione jedynie wtedy, gdyby Sikorsky i AugustaWestland kupiły Caracale od francuskiego konkurenta i je zaoferowały w przetargu, co chyba nie jest przyjętą praktyką, przynajmniej w normalnym świecie.
Przykład drugi. Jak oznajmił MON, oferty PZL Świdnik i PZL Mielec musiały zostać odrzucone z powodów formalnych. Pomijając, że owe powody są, mówiąc delikatnie, nader wątpliwe, to resortowe szlochanie, że ach, och, niestety, musieliśmy się trzymać przyjętych procedur, trąci farsą.
Raz, że MON już zmieniał warunki przetargu w czasie jego trwania. Dwa, że kurczowo trzymając się przepisów w sprawie śmigłowców, równocześnie leciuchno odstąpił od procedur w innym, dużo większym przetargu, dotyczącym systemu przeciwrakietowego i przeciwlotniczego. Wybierając amerykański system Patriot, MON zobowiązał amerykańskiego dostawcę do dostarczenia jego zmodernizowanej (czytaj: nowoczesnej) wersji trzy lata później niż zakładano, czyli do 2025 r. Do tego czasu MON zaprosił Amerykanów, aby tymczasowo ulokowali u nas wersję starego (czytaj: przestarzałego) systemu.
Czyli w jednym przypadku jesteśmy skrupulatnymi urzędnikami w zarękawkach, w drugim elastycznymi, mądrymi kupcami. A za każdym razem zdolnymi artystami rzeźbiącymi polityczne figury.
Dziwi w tym wszystkim to, że decyzje MON tak ochoczo żyruje pan prezydent. Odnosząc się do obaw, że przegranie przetargu przez zakłady w Mielcu i Świdniku odbije się poważnie na ich kondycji, Bronisław Komorowski stwierdził, że „To nie jest czas, żeby kupować sprzęt gorszy, ale nasz. Jaka to firma, która uzależnia swoje istnienie od jednego przetargu? To żadna firma”.
Pomińmy, że prezydent w nieco dziwny sposób zareklamował śmigłowce produkowane w Polsce, dyskredytując je w oczach świata. Jednak uwaga dotycząca „żadnych firm” sugeruje, że w sumie to chodzi o coś w rodzaju kontraktu na dostawę jeszcze jednej partii żołnierskich butów, a nie największy na świecie przetarg na dostawę śmigłowców dla armii. Jednak na wypowiedzi pana prezydenta trzeba brać poprawkę, skoro w TOK FM pouczał Magdalenę Ogórek, że „prezydent z mocy konstytucji nie podpisuje budżetu, nie ma prawa go wetować”. Choć wedle Art. 224 Konstytucji prezydent ustawę budżetową jednak podpisuje. Ot, znowu się chlapnęło.
Tłumaczeniom MON towarzyszą przyklaskujące liczne głosy internautów, którzy ot, ni z tego, ni z owego, posługując się często fachowym slangiem, rozsiewają po forach komentarze pełne ordynarnych kłamstw lub głupot. Na przykład, że skoro PZL Mielec i PZL Świdnik należą do zagranicznych koncernów, to płacą podatki za granicą. Albo że śmigłowiec PZL Świdnik AW149 nie ma atestów wykazujących przydatność dla Marynarki Wojennej. Jednak dużo za dużo tych łgarstw i głupot, aby nimi zamulać tekst.
Fakty są takie, że PZL Świdnik zatrudnia 3,5 tys. ludzi w tym 630 inżynierów, a wartość jego eksportu wynosi 700 mln zł. Firma kooperuje z 900 polskimi dostawcami, generując dodatkowe 4 tys. miejsc pracy. Wartość inwestycji AgustaWestland w zakład wyniosła ponad 600 mln zł i ponad 140 mln zł wydatków poniesionych na badania i rozwój.
W PZL-Mielec Sikorsky zainwestował 600 mln zł. Zakład zatrudnił ponad 1,5 tys. pracowników, dorobił się ponad 50 kooperantów, ośmiokrotnego wzrostu wartości eksportu i pięciokrotnego wzrostu sprzedaży.
Jednak ani te dane, ani składane przez obydwie firmy warte miliardy zobowiązania offsetowe MON w ogóle nie brał pod uwagę. Wybrał do testowania najstarszą i najdroższą francuską maszynę, odrzucając „z powodów formalnych” sprawdzonego Black Hawk i najnowocześniejszego AW149. Przy czym z radością oznajmia, że Francuzi obiecali poczynić w Polsce takie inwestycje, że ho, ho, gały nam wyjdą na wierzch. Bo na razie Airbus Helicopters zatrudnił niedawno w Polsce 10 osób, a należący do francuskiej firmy mały zakład na Okęciu nie zajmuje się śmigłowcami.
Jakoś tak się składa, że w przetargach francuskich, niemieckich, brytyjskich, włoskich czy amerykańskich wygrywają ci, którzy produkują maszyny dla armii na miejscu, a nie montują je z części wyprodukowanych za granicą. Tylko, no patrzcie państwo, nasza armia ma rzekomo bardzo pożądać akurat maszyn tego producenta, który dopiero obiecuje, że stworzy montownię. Bo o prawdziwej produkcji, która generuje gros zysków i zatrudnienia, to w ogóle zapomnijmy.
Decyzję MON w sprawie przetargu skrytykował były premier i przewodniczący Parlamentu Europejskiego prof. Jerzy Buzek. SLD zażądało powołania komisji śledczej, a pracownicy PZL Świdnik i PZL Mielec organizują protesty. Jednak dla MON są to tylko przejawy niewiedzy lub nacisków obcych lobbystów, chcących zmienić jedynie słuszną linię naszej władzy. Wygląda na to, że artystyczne rzeźbienie politycznych figur będzie trwało do końca. I będą to figury w stylu barokowym, który określano powiedzeniem: „Każdy święty ma swoje wykręty”.