O tworzeniu przedszkoli z których dzieci nie chcą wychodzić, z dyrektorem Jerzym Blumem, dyrektorem Sieci Przedszkoli AMO Play & Learn, jednym z laureatów nagrody Kurier365.pl., rozmawia Bolesław Glazur.
Skąd się wziął pomysł na tworzenie sieci przedszkoli tak wyjątkowo przyjaznych dzieciom i rodzicom?
Początkowo mieliśmy inny pomysł edukacyjny, który jednak wraz z pozyskiwaniem nowej wiedzy dotyczącej edukacji dzieci, ewoluował. Zwłaszcza, że w tym czasie nam też rodziły się dzieci i chcieliśmy stworzyć dla nich wymarzone miejsce, do którego moglibyśmy je wysłać.
Chodziło nam o miejsce o wysokim poziomie edukacji i usług, do którego dzieci nie tylko chciałyby chodzić, ale również nie chciały z niego wychodzić. I może mi pan wierzyć, że jest wiele przypadków, w których dzieci wolą pozostać w przedszkolu niż wracać do domu, chociaż są to domy pełne miłości.
Czy opracowując koncepcję przedszkoli, się wzorowaliście się Państwo na już istniejących modelach, czy też sami opracowali koncepcję wychowywania i przechowywania dzieci?
O właśnie, proszę nawet tak nie mówić. Większość rodziców wysyłających dzieci do przedszkoli myśli o nich jako miejscach, w których są one „przechowywane”. Bardzo nie lubię tego słowa. Przecież przedszkola nie są od „przechowywania”, podlegają Ministerstwu Edukacji Narodowej, które opracowało podstawę programową przygotowującą dziecko do nauki w szkole. Dlatego mówimy o „przedszkolach”.
A ponieważ nasze przedszkola są współfinansowane przez rodziców, możemy sobie pozwolić na to, aby zajęć dla dzieci było zdecydowanie więcej niż w placówkach publicznych.
Powracając do mojego pytania, czy Państwo wzorowaliście się na jakiejś koncepcji?
Nie, sami ją wypracowaliśmy. Właśnie mija piąta rocznica otwarcia pierwszej placówki AMO i przez te lata doskonaliliśmy koncepcję, wielokrotnie dostosowując poszczególne przedszkola do lokalnych uwarunkowań i oczekiwań rodziców wobec jakości naszych usług.
Przedsiębiorcy, którzy w ramach polityki CSR chcą założyć przedszkola przyzakładowe, skarżą się, że przepisy są absurdalnie wyśrubowane, np. wymagana jest określona wysokość okien lub wilgotność powietrza.
Przepisy rzeczywiście są restrykcyjne. Z jednej strony to dobrze, że nie ma pełnej swobody w zakładaniu przedszkoli, przecież jakieś reguły muszą obowiązywać. Niestety, przepisy te są wielokrotnie nadinterpretowane przez urzędników.
Może Pan podać przykład restrykcyjności przepisów?
Stopień schodów w przedszkolu musi mieć określoną wysokość, szerokość i długość, jest w pełni znormalizowany co do milimetra. A jeżeli okazuje się, że są to tzw. schody zabiegowe, to ich używanie wymaga zgody straży pożarnej. I strażak przyjeżdża aby ocenić, czy schody zabiegowe są właściwe, nakazuje ich specjalne oznaczenie i podświetlenie specjalnymi światłami…
Czy mimo takich przepisów zamierzacie Państwo rozwijać sieć?
Tak, przy czym oprócz placówek przedszkolnych chcemy rozszerzyć wachlarz naszych usług o szkolnictwo podstawowe i żłobki. Uważamy, że w Warszawie znacząco brakuje żłobków. Natomiast dzieci, które kończą prywatne przedszkola, są zdecydowanie lepiej wyedukowane niż dzieci kończące placówki publiczne. Te dzieci w szkołach publicznych zwyczajnie się nudzą. Musimy dla nich stworzyć miejsce, gdzie będą mogły kontynuować edukację na odpowiednim poziomie. Na przykład w przypadku języka angielskiego dzieci będą mogły kontynuować naukę, a nie zaczynać jej od zera w szkole podstawowej, potem w gimnazjum a później w liceum, bo to jest straszne.