Sprawa Lecha Wałęsa powraca w kuriozalnych okolicznościach. Za sprawą obszernej dokumentacji, którą wdowa po generale Kiszczaku próbowała sprzedać IPN za 90 tysięcy złotych, co samo w sobie jest już historią żałosną. Nie wiadomo co to za kwity, nie wiadomo czy oryginalne i prawdziwe. Brak tej wiedzy nie przeszkadza politykom i komentatorom po raz kolejny oceniać postać Wałęsy, co więcej wydawać ostatecznych wyroków – komentuje Jerzy Wysocki.
Od dawna wiemy, że Wałęsa coś podpisał, co sam przyznał choćby w książce „Droga nadziei”. Wiemy, że jakaś współpraca była: „może byłem gdzieś niezręczny i kogoś wsypałem” (wywiad, dziennik.pl 2009). Możemy się domyślać, że otrzymywał jakieś wynagrodzenia (żona Wałęsy ujawnia, że pochodzenie pieniędzy tłumaczył wygranymi w toto-lotka). Wiemy, że zeznania Wałęsy to w dużej mierze konfabulacje, co przyznaje nawet jego wróg numer jeden czyli Krzysztof Wyszkowski, podając to jako powód zakończenia współpracy w 1976 roku.
Jest też prawie powszechna zgoda, że zatrzymany po krwawych wydarzeniach grudnia 1970 roku młody robotnik ze wsi mógł nie wiedzieć, czy w ogóle ma prawo czegoś nie podpisywać i czy może odmówić zeznań. W tamtych latach demokratycznej opozycji praktycznie nie było, o standardach pomocy jaką później świadczył KOR nie wspominając.
Tyle tej historii, której dotychczasowa ocena polityków i komentatorów wynika głównie z sympatii lub wrogości wobec przyszłego przywódcy „Solidarności”. Co znamienne, oceny bywały też zmienne i zależne od doraźnego interesu politycznego.
Czy z wykopalisk Kiszczaka dowiemy się czegoś więcej? Jeśli nawet tak, to zapewne nie wiele się zmieni. Dla jednych będą to ostateczne dowody, dla drugich ubeckie fałszywki wytwarzane choćby by udaremnić przyznanie Nagrody Nobla. Nadal dla jednych Wałęsa będzie TW Bolkiem, dla drugich jednym z najwybitniejszych Polaków. Większych złudzeń nie miejmy.
Ale jest sprawa ważniejsza, na co zwrócił uwagę prezydent Andrzej Duda. – „To znamienne, że w szafie w prywatnym domu, u człowieka, który od lat nie pełnił żadnej funkcji publicznej, znaleziono dokumenty służb”.
Trzeba to ująć dosadniej. Jak to możliwe, że w domu komunistycznego dygnitarza sądzonego m. in za przyczynienie się do śmierci górników w kopalni Wujek i po latach skazanego prawomocnie za udział w związku przestępczym o charakterze zbrojnym, nie przeprowadzono nigdy rewizji. Co pozostawili w domach generałowie Jaruzelski, Siwicki i inni? Czy dopiero gdy ich spadkobiercy dojdą do wniosku, że tych pożółkłych śmieciach można jeszcze zarobić, więcej dowiemy się o polskiej historii.
Można i trzeba zrozumieć czasy Okrągłego Stołu i pokojowej transformacji wraz z obietnicą, że polscy komuniści nie skończą jak przywódca Rumunii Nicolae Czauczesku, czyli przed plutonem egzekucyjnym. Ale żeby przez 26 lat kolejne rządy, kolejni szefowie resortów siłowych, prokuratury i służb nie zainteresowali się co ukrywają w domach ludzie oskarżeni o ciężkie zbrodnie? Co i po co ukrywają. Jak weszli w ich posiadanie i jaki robią z tego użytek. Czy to tylko polisa ubezpieczeniowa wykradziona przed oddaniem władzy czy narzędzie wpływu na polską politykę?
To dużo ważniejsze pytania i pilniejszych odpowiedzi wymagające, niż dywagacje na temat paplaniny młodego robotnika ze Stoczni Gdańskiej, kolebki „Solidarności”, ruchu społecznego który obalił komunizm. Ten ruch miał swojego lidera…