Przedstawiamy drugą część rozmowy z Radosławem Pazurą, aktorem i fundatorem Fundacji Kapucyńskiej im. bł. Aniceta Koplińskiego. O współpracy z firmami prowadzącymi CSR, sile prawdziwej miłości i duchowym odrodzeniu rozmawia Bogusław Mazur.
Jakimi argumentami chciałby Pan przekonać inne, znane w życiu publicznym osoby, do inicjowania i wspierania akcji charytatywnych?
Jedynym argumentem jest ta wielka wartość, jaką jest miłość. My wszyscy, którzy jesteśmy napełnieni miłością, zgłębiamy jej tajemnicę, wcześniej czy później dochodzimy do wniosku, że nie żyjemy tylko dla siebie, ale też dla drugiego człowieka. Prawdziwa miłość ma odniesienie miłości pełnej, która pochodzi od Pana Boga i wymaga autentycznego otwarcia się na drugiego człowieka. W węższym wymiarze prawdziwa miłość spełnia się w rodzinie, czyli w związku mężczyzny z kobietą i w ich potomstwie. W wymiarze szerszym prawdziwa miłość oznacza otwarcie się na wszystkich ludzi, a więc też tworzenie takich społeczności, które potrafią się organizować w niesieniu pomocy potrzebującym.
Mówiąc krótko – napełnieni miłością, będziemy otwierać się na drugiego człowieka, będziemy go przyjmować takim, jakim jest i dawać mu z siebie jak najwięcej, abyśmy się mogli nawzajem wypełniać, dopełniać i uzupełniać. Wydaje mi się, że taka jest konstrukcja świata według zamysłu Bożego.
Ktoś mógłby jednak Pana zapytać: „Panie Radosławie, po co to Panu to wszystko”?
Widzi pan, poprzez zaangażowanie się w to dzieło poznaję siebie. Bo okazuje się, że prawdziwy Radek jest inny niż ten przed moim nawróceniem, które nastąpiło 10 lat temu, po wypadku. Po nawróceniu zobaczyłem, że prawdziwy Radek jest inny. Poznawanie siebie na nowo pozwoliło mi zrozumieć, że bez autentycznego otwarcia na drugiego człowieka nie będę sobą.
Gdyby nie wypadek i nawrócenie, to podjąłby Pan działalność charytatywną? Czy „dawny” Radosław Pazura wykazałby taką wrażliwość?
Myślę, że nie. Otrzymałem wielką pomoc i błogosławieństwo od Pana Boga. Mówię o moim wypadku, bardzo ciężkim, napiętnowanym cierpieniem. Ale z perspektywy czasu wiem, że to było dla mnie błogosławieństwo. Narodziłem się na nowo, świat postrzegam o 180 stopniu inaczej. Otwarcie na drugiego człowieka przejawiło się też w moich rodzinnych relacjach, w relacjach z Dorotą. Zmieniliśmy kompletnie nasze życie, pobraliśmy się, jesteśmy związani sakramentem małżeństwa, konsekwencją jest potomstwo.
Słowem – kluczem jest właśnie „relacja”. Niby byliśmy ze sobą, ale tak naprawdę byliśmy osobno, kochaliśmy się, ale nie można było tego nazwać miłością. Okazuje się, że bez odniesienia relacji między dwojgiem ludzi do miłości, która pochodzi z „góry”, te relacje nie są właściwe. Teraz relacja jest pełna, bo osadzona na miłości Bożej, gwarantowanej sakramentem małżeństwa. A jednym z aspektów zgłębiania miłości, poznawania siebie, jest właśnie pomoc bezdomnym.
A co Pan w ogóle sądzi o CSR? Firmy prowadzą działania CSR kierując się również własnym, dobrze pojętym interesem. Czy umniejsza to jednak pozytywne znaczenie tych działań?
To bardzo delikatna sprawa. Może ten Radek sprzed wypadku powiedziałby, że nieważne, z jakiego powodu się pomaga, ważne, że się pomaga. Teraz sądzę, że pomoc niesiona jedynie w celu uzupełnienia czy poprawy wizerunku instytucji może być pułapką. Bez autentycznego otwarcia się na chęć niesienia pomocy, taka pomoc wcześniej czy później upadnie i obróci się przeciwko instytucji.
Ważna jest prawdziwa chęć niesienia pomocy, a co za tym idzie, znalezienia różnych sposobów jej udzielania. Głębsze, trwalsze i efektywniejsze rezultaty przyniesie połączenie pracy nad poprawą wizerunku z pracą nad sobą, z autentyczną chęcią niesienia pomocy.
Wielu menedżerów wykonuje powierzone im zadania, jednak widząc efekty swojej pracy, na przykład rozradowane dzieci, czuje autentyczną satysfakcję. Może nie jest tak, że najpierw trzeba poczuć chęć pomocy?
Jeżeli w głowie rodzi się chęć poprawienia wizerunku, a potem następuje osobiste otwarcie na niesienie pomocy, to OK, możemy mówić, że każda droga jest dobra, aby prawdziwie pomagać. Przypuszczam jednak, że jeżeli zacznie się od chęci poprawiania wizerunku, to jeden otworzy się na niesienie pomocy szerzej, ale dziewięciu na dziesięciu spocznie na laurach i powie: „Ja zrobiłem swoje i zapominam o sprawie, moje sumienie jest czyste”.
Janina Ochojska powiedziała kiedyś, że często pomagamy powodowani wyrzutami sumienia, które się w nas rodzą z powodu niewłaściwie prowadzonego życia. Czyli pomogę i… ulga, jednak jestem dobrym człowiekiem. Bez głębszej refleksji wpadamy w pułapkę powierzchowności i samooszukiwania się.
To co Pan powiedział, przypomina ewangeliczną przypowieść o dziesięciu uzdrowionych z trądu, z których tylko jeden podziękował za cud…
Podał pan bardzo dobry przykład. Po to jest Ewangelia, abyśmy z niej wyciągali wnioski. Mobilizujmy się, abyśmy będąc tymi uzdrowionymi, widzieli cuda w szerszym kontekście, bo nie chodzi tylko o fizyczne uzdrowienie, ale przede wszystkim o uzdrowienie naszych dusz, pozbywanie się wad, grzeszności. Wdzięczność powoduje, że człowiek się w pełni otwiera na miłość, a tym samym na drugiego człowieka.
Odnoszę wrażenie, że znaczna część fundamentalnych zasad CSR została już zawarta w Piśmie Świętym, które nakazuje wspieranie potrzebujących, dbałość o pracowników, działanie na rzecz dobra wspólnego. Czy to nie paradoks, że świat współczesnego biznesu pod wpływem zasad wolnego rynku odkrywa to, co już dawno zostało zapisane?
Racja. Wymyśliliśmy zasady wolnego rynku, po czym dochodzimy do wniosku, że dzielenie się z innymi jest pożyteczne, bo poprawia wizerunek. Wielkie korporacje podejmują więc działania, których fundamenty zostały zawarte już przed wiekami w Biblii i które prowadzą do porządku Bożego, znanego od zarania dziejów. My najczęściej odkładamy Biblię gdzieś na półkę, tymczasem powinniśmy ją studiować. Choćby nawet po to, aby zaoszczędzić sobie czas na wymyślanie tego, co już zostało zapisane.
Rozmawiał Bogusław Mazur