Kraina lotniskowych marzeń

Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”

Koniunktura gospodarcza sprzyja snuciu mocarstwowych planów. Wedle ekspertów, na których powołuje się „Dziennik Gazeta Prawna” z ubiegłego czwartku, w końcu bieżącego roku w budżecie państwa ma być 25-30 mld zł nadwyżki, a wzrost PKB ma sięgnąć 5 procent. To i można pomarzyć o wielkich projektach infrastrukturalnych. Tymczasem sceptycy słusznie przypominają, że może najpierw warto by zająć się bardziej przyziemnymi problemami – podsumowuje Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.

Nie tyle gorące lato, co upiornie gorąca polityczna atmosfera sprawia, że rzucenie jakiegokolwiek pomysłu powoduje niemal natychmiast wielki spór. Przy czym obie strony demonstrują niezwykle krótką pamięć. Na przykład projekt konsolidacji dwóch narodowych koncernów paliwowych, Orlenu i Lotosu. Za czasów poprzednich rządów był on poważnie analizowany i nie został bynajmniej uznany za z góry zły. Dzisiaj obecni decydenci forsują tę koncepcję, a obecna opozycja odsądza ją od czci i wiary. Smutne, że większość zarzutów ma naturę emocjonalną, a nie merytoryczną.

Podobnie rzecz się ma, gdy chodzi o budowę Centralnego Portu Lotniczego. Z jednej strony szydzenie z ambicji rządu, tak jakby Polska była małym kraikiem. Z drugiej – prężenie muskułów i odpływanie w krainę marzeń. Nasz wielki port miałby być skuteczną konkurencją dla Berlina, a może i Pragi, i Kijowa… Szkoda, że przy okazji zbagatelizowano kwestię podstawową, czyli przekonanie mieszkańców Baranowa, gdzie ma powstać port, do samego projektu. Referendum gminne pokazało, że są oni nastawieni bardzo sceptycznie.

W ostatnich latach nasz kraj ogarnęła prawdziwa mania lotniskowa. Tak, jak każde województwo chce mieć wielką autostradę, lecz nie zawsze wie, z czego będzie ją utrzymywać, tak do niedawna każde miasto wojewódzkie chciało mieć duży port lotniczy. Przykład Radomia pokazał, że najłatwiej jest wydać pieniądze (zwłaszcza, gdy Unia Europejska dokłada się hojną ręką), a najtrudniej sprawić, by ktoś z lotniska chciał korzystać. Z kolei Warszawa chciałaby mieć wszystko: i przedwojenne Lotnisko Chopina, i port w Modlinie, a niektórzy jeszcze widzieliby na dokładkę wspomniany centralny port.

Autorzy lotniczych projektów patrzą w niebo i marzą… Warto by, żeby spojrzeli czasem na ziemię. Bo jak pogodzić plany uczynienia z Polski lotniskowej potęgi, skoro w sezonie wakacyjnym połowa sklepów na stołecznym Lotnisku Chopina stoi zamknięta. Otóż PPL ogłosiły postępowanie na najemcę powierzchni handlowych. Firma, której oferta została odrzucona, zarzuca organizatorom złamanie prawa i oddała sprawę do sądu. Sąd zdecyduje, kto ma rację, ale póki co mamy do czynienia ze zdumiewającą sytuacją. Pasażerowie, którzy chcą zrobić zakupy, muszą uganiać się po lotnisku, by znaleźć czynny sklep. W sezonie wakacyjnym, kiedy ruch jest duży. Z pewnością wizerunek Polski i Warszawy na tym nie zyskuje. Szefostwo PPL wyjaśnia w mediach przyczyny, odrzuca zarzuty w sprawie przetargu – nawet, jeżeli ma sto procent racji, to cóż te przyczyny mogą interesować pasażerów?

Z jednej strony – plany wielkiego portu, który odbierze ruch Berlinowi. Z drugiej – nieporadność w tak, wydawałoby się, prostej sprawie, jak funkcjonowanie sklepów na lotnisku. I jak tu dziwić się sceptykom, którzy mają wątpliwości odnośnie skutecznej realizacji ogromnych projektów, skoro są problemy z tymi najmniejszymi?

Źródło: http://krzysztofprzybyl.natemat.pl/245811,kraina-lotniskowych-marzen