Instytut Staszica – Wiropłatowy ratunek

Wakacje to okres, w którym radość wypoczywania zakłóca nam duża ilość wypadków, jaka zdarza się w górach i nad morzem – tradycyjnych miejscach wakacyjnego wypoczynku. Niestety, nic nie zastąpi zdrowego rozsądku, bowiem większość tych wypadków to wina samych ofiar. Na szczęście dla nich, z pomocą może przyjść im śmigłowiec – podsumowuje mjr rez. dr inż. Michał Fiszer z Collegium Civitas.

Sześćdziesiąt lat ze śmigłowcami ratunkowymi

Od czasów mojego dzieciństwa jestem zafascynowany tymi niezwykłymi statkami powietrznymi, jakimi są śmigłowce właśnie. Jak powszechnie wiadomo, ich największą zaletą jest zdolność do startu i lądowania niemal w dowolnym miejscu. Druga ważna umiejętność to nieruchomy zawis – tam, gdzie wylądować się nie da, czyli na przykład w górach. Ileż to istnień ludzkich uratowały te maszyny w swojej historii, tego zliczyć nie sposób.

W ciężkich, ekstremalnych warunkach, jakie panują w górach i nad morzem, używa się silnych, wytrzymałych i pewnych śmigłowców. Pionierem ratownictwa śmigłowcowego w Tatrach był Tadeusz Augustyniak z Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Krakowie. Po raz pierwszy śmigłowiec użyto w akcji ratunkowej 16 kwietnia 1963 r., kiedy z Doliny Pięciu Stawów do szpitala w Zakopanem przetransportowano turystkę ze złamaną nogą. Był to SM-1 wyprodukowany w zakładach w Świdniku na radzieckiej licencji (Mi-1) z rejestracją SP-SAE. Napędzany jednym silnikiem tłokowym z niewielkim nadmiarem mocy, do akcji w górach nadawał się on jednak tylko w stopniu minimalnym. W 1990 r., w Zakopanem zademonstrowano najnowszy wówczas produkt ze Świdnika – dwusilnikowy śmigłowiec turbinowy W-3 Sokół, pierwszy zaprojektowany w Polsce, który trafił do seryjnej produkcji.

Był to długo oczekiwany przełom. Jeden silnik PZL-10W miał większą moc od dwóch silników wcześniej stosowanego śmigłowca Mi-2 razem wziętych, co dawało wyższy pułap zawisu i pozwalało na prowadzenie akcji ratunkowej w wyższych partiach gór, a wnętrze kabiny transportowej było obszerniejsze i wygodniejsze, co z kolei pozwalało zabrać większą ilość ratowników. Pierwszy W-3 Sokół należący do Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego przyleciał do Zakopanego 18 lutego 1993 r. Był darem Kancelarii Prezydenta RP Lecha Wałęsy na rzecz ratownictwa górskiego prowadzonego przez TOPR. Był to fabrycznie nowy egzemplarz z rejestracją SP-SXT. Obecnie w TOPR lata inny W-3 Sokół, SP-SXW. Jest to maszyna z dziewiątej serii produkcyjnej, czyli egzemplarz z nowocześniejszym wyposażeniem W-3A. Śmigłowiec otrzymano w 2004 r. i jest on z powodzeniem używany do dziś. W 2015 r. przeszedł on generalny remont w Świdniku, otrzymując nowe życie. Śmigłowiec ten, to nie tylko specjalistyczna karetka wyposażona w sprzęt medyczny. Sprzęt pokładowy umożliwia również podjęcie przez załogę bezpośrednich działań ze śmigłowca pozostającego w zawisie w najtrudniej dostępnych ścianach tatrzańskich grani.

Sokół nadal niezastąpiony

Czy TOPR często wykorzystuje możliwości tego śmigłowca? Zaskakująco często. W 2020 r. TOPR przeprowadził w Tatrach 606 działań ratowniczych w tym 229 z udziałem śmigłowca. Celem niesienia szybkiej i skutecznej pomocy zorganizowano 229 wieloosobowych wypraw ratunkowych (w tym 192 z udziałem śmigłowca). A zatem, w tych najtrudniejszych akcjach ratowniczych zawsze śmigłowiec musiał wystartować. Do tego stopnia, że jak TOPRowski Sokół poleciał na przegląd do producenta PZL Świdnik, musiał go zastąpić inny Sokół, tym razem wojskowa maszyna należąca do 2. Grupy Poszukiwawczo-Ratowniczej (GPR) z Mińska Mazowieckiego. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w najcięższych czasach COVIDowych wojskowe Sokoły z Powietrznej Jednostki Ewakuacji Medycznej 25. Brygady Kawalerii Powietrznej z Tomaszowa Mazowieckiego oraz z 1. GPR ze Świdwina i 2. GPR z Mińska Mazowieckiego, a także śmigłowce Mi-8 z 3. GPR z Krakowa, wspierały Lotnicze Pogotowie Ratunkowe utrzymując dodatkowe dyżury ratownicze i transportując do szpitali wielu ciężko chorych, ale też i poszkodowanych w wypadkach.

Na drugim końcu Polski nad naszym bezpieczeństwem też czuwają świdnickie Sokoły. Generalnie za powietrzne ratownictwo medyczne na terenie Polski odpowiada cywilne Lotnicze Pogotowie Ratunkowe (LPR), ale jest wyjątek. Tym wyjątkiem są morskie obszary przylegające do Polski, w tzw. polskiej strefie wyłączności ekonomicznej. Za działania w tym rejonie odpowiada wojsko, a dokładnie Marynarka Wojenna. Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej ma dwie bazy, w których stacjonuje specjalna morska odmiana Sokoła – W-3WARM Anakonda. Wszystkie osiem przeszło ostatnio poważną modernizację w PZL Świdnik, dzięki czemu są to jedne z najlepiej wyposażonych śmigłowców ratowniczych nad Bałtykiem. Dwie Anakondy (o numerach burtowych 0505 i 0506) stacjonują w Darłówku, a pozostałe sześć (0209, 0304, 0511, 0813, 0815 i 0906) – w Babich Dołach. W Darłówku uzupełniają je wysłużone Mi-14, które już niedługo zastąpią nowoczesne Merliny pochodzące z brytyjskiego oddziału firmy Leonardo, dlatego Anakond jest tam mniej.  Nad morzem rozbitków z tonących jednostek wyławia się zaskakująco często – tylko w 2020 r. śmigłowce Marynarki Wojennej przeprowadziły 23 tego rodzaju akcji ratowniczych. I to nie licząc lotów na „zwykłe” ewakuacje medyczne, tak jak ostatnio, kiedy to z platformy wiertniczej zabrano ciężko chorego pracownika, odstawiając go do szpitala. A kiedy na morzu toną jachty czy statki? Właśnie… Wtedy, kiedy pogoda jest fatalna. Dlatego działania śmigłowców Marynarki Wojennej zawsze są prowadzone w ekstremalnych warunkach i są to bardzo niebezpieczne loty. Ale zmodernizowane Anakondy dobrze sobie z tym radzą.

Co byśmy zrobili bez śmigłowców? Ze statystyk wynika, że tylko w 2020 r. uratowały one dziesiątki ludzi. Mimo to jednak proponuje nie prowokować losu i starać się zachować rozsądek w górach, ale też i na morzu, bowiem i tu zatonięcia jachtów też są często wynikiem ludzkiej lekkomyślności.

mjr rez. dr inż. Michał Fiszer

Collegium Civitas