Viterra zarabia krocie na handlu rosyjskim zbożem, obchodząc sankcje nałożone przez Unię Europejską, tym samym wzbogacając kremlowski skarbiec. Firma pisze na swej stronie o swej społecznej odpowiedzialności. A to co pisze, pozwala postawić kilka pytań.
O praktyce handlowej zbożowego potentata napisał dziennik „De Volkskrant”, co odnotowała PAP, a w ślad za nią rozliczne media. Istota sprawy sprowadza się do tego, że co prawda sankcje wobec Rosji nie obejmują żywności, jednak zabraniają współpracy z firmami czy osobami, na które je nałożono. A Viterra współpracuje z rosyjskim bankiem i dwoma oligarchami, na które sankcje nałożono.
Tu trzeba dodać powszechnie znaną informację, że Rosjanie masowo kradli ukraińskie zboże, czyli że mogło ono trafić też na eksport. Czego nie spalili, to kradli, przynajmniej do ostatnich dni, w których zaprezentowali umiejętność błyskawicznej ucieczki.
Społeczności niezwykle lokalne. I rosyjskie
Można przypuszczać, że firm stosujących takie biznesowe, korzystne dla Kremla praktyki, jest więcej. Ciekawe jest jednak, co Vittera pisze o samej sobie (w wolnym tłumaczeniu). Są to same piękne deklaracje. „Wspieramy zrównoważony, długoterminowy rozwój społeczności lokalnych, w których działamy, i zobowiązujemy się do przestrzegania praw człowieka, gdziekolwiek na świecie pracujemy” – czytamy na początek.
„Nasze działania przynoszą również korzyści społeczne lokalnym społecznościom poprzez darowizny, sponsoring i zbiórkę pieniędzy oraz wiedzę i wsparcie naszych pracowników, którzy poświęcają swój czas na wolontariat” – no niewątpliwie. Są to nawet społeczności lokalne dwuosobowe.
Deklaracje o Deklaracji Praw Człowieka
I teraz najlepsze: „W całej naszej działalności staramy się unikać współudziału w łamaniu praw człowieka i przestrzegać odpowiednich standardów międzynarodowych. Wspieramy i szanujemy prawa człowieka w sposób zgodny z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka”.
I tak dalej. Firma ma na swej stronie nawet ładny filmik ją reklamujący. Lecz nie ma sensu ani go tu zamieszczać, ani przytaczać całości prospołecznych deklaracji. Nie chodzi też o naiwne oburzanie się i moralizowanie.
Postawmy parę pytań o ESG
Chodzi o postawienie paru pytań. Jeśli firmy z taką praktyką działania opracują raporty ESG, pełne pięknych deklaracji, to kto je zweryfikuje? Czy nie powinna powstać jakaś organizacja, unijna albo pozarządowa, która zajmie się weryfikacją zawartych w raportach informacji? Jakaś rada mędrców ESG?
Oczywiście większość interesariuszy zapewne oddzieli ziarna od plew. Lecz czy nie powstanie sytuacja, w której raporty ESG, przynajmniej w części dotyczącej praw człowieka, będą przy lekturze odruchowo pomijane? No i czy nie będzie tak, że sama idea ESG straci na wartości? Że będzie traktowana jako mało wiarygodny chwyt marketingowy?
Trochę to może przypominać scenę z „Ziemi Obiecanej”, w której podczas pogrzebu przemysłowca Bucholca rozmawia dwóch znajomych:
– Czy to prawda, że Bucholc zostawił wielkie zapisy na cele publiczne?
– Śmiej się pan z tego, Bucholc nie był głupi!