Dwóch dżentelmenów łączy nie tylko mityczny, przypisany arystokracji kolor krwi. Macieja Radziwiłła i Michała Sobańskiego łączą tragiczne losy ich bliskich przodków, którym komunizm odebrał i zniszczył mienie, w tym wybitne dzieła sztuki, skarby kultury narodowej. Łączy determinacja w próbach ich odzyskania i przywrócenia do dawnej świetności. Łączy filantropia, cnota zapomniana, przybierająca w dzisiejszym świecie często karykaturalną formę CSR, czyli społecznej odpowiedzialności biznesu, obciachowej marketingowej mody typu: dokarmianie słonia w ZOO. Zamiast słonia, dwóch dżentelmenów odzyskało bezcenne polskie obrazy z… Peru – przypomina Jerzy Wysocki, ekspert medialny.
Sobańskich wyrzucono z rodowej, renesansowej siedziby w Guzowie nieopodal Żyrardowa. Pozwolono im zabrać jedną walizkę. Pałac został ogołocony najpierw przez faszystów, potem przez komunistów. Okoliczni mieszkańcy dokończyli dzieła grabieży i dewastacji. Takie czasy. Po wojnie komuniści utworzyli w pałacu szkołę rolniczą, później wprowadziły się tam biura cukrowni, urządzono też mieszkania dla pracowników. Resztki przedmiotów z pałacu, odnalazły się w… muzeum w Żyrardowie. Potomek ostatnich właścicieli Michał Sobański do dziś walczy o zwrot. Muzeum odmawia.
Radziwiłłowie mieli dobra na Litwie ze słynnym zamkiem w Nieświeżu, i w Koronie, m.in. dobra Nieborowskie, Zegrzyńskie, Jadwisin. Obiekty położone na dawnych Kresach zostały poddane niemal całkowitej anihilacji pod panowaniem sowieckim. To, co ocalało komuniści przerabiali na magazyny, kotłownie i… muzea ateizmu. Maciej Radziwiłł stara się dziś ratować co się da na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Tymczasem lista strat kultury polskiej na Wschodzie nieustannie się wydłuża.
Obydwaj dżentelmeni znając doskonale losy swoich przodków, w tym ich posiadłości z polskimi dziełami sztuki, mogli się obrazić na cały ten świat. W tym świat niepodległej już od 30 lat Rzeczypospolitej, która dysponując wszelkimi instrumentami i budżetem, okazuje się bezradna wobec często karkołomnych wyzwań, jakim jest poszukiwanie i odzyskiwanie dóbr polskiej kultury, rozsianych po najdalszych zakątkach globu, o czym za chwilę. – Instytucje państwowe mają kłopot, żeby negocjować i kupować takie obiekty – mówi Maciej Radziwiłł, prezes fundacji „Trzy Trąby” (nawa pochodzi o herbu rodowego). – Jest to pieniądz publiczny i wiemy jakie jest myślenie urzędników. Trudno jest zawierać ugody i transakcje. Trudno w walizce przywieść pieniądze, nie wiadomo czy ktoś podpisze pokwitowanie – wspomina swoje doświadczenia z kontaktów z administracją państwową.
Panowie się nie obrazili, co więcej poszli w filantropię. Poprzez rodzinne koneksje odnaleźli pokaźną kolekcję, a wśród niej portrety króla Jana III Sobieskiego I królowej Marysieńki. Obrazy te znajdowały się przed wojną w pałacu w Łańcucie i krętymi ścieżkami dziejów trafiły w Andy. Maciej Radziwiłł i Michał Sobański z majątku własnych fundacji dotarli do miejsc przebywania i nabyli owe obrazy. Scenariusz jak na film o losach bursztynowej komnaty. Tym razem z happy endem. Obrazy są już w Polsce, konserwatorzy przywracają im dawny blask, gdyż peruwiańskie owady i pleśnie traktowały polskie dzieła sztuki na wzór działań sowieckich. Obrazy stopniowo poddawane są konserwacji. Jesienią trafia na wystawę do muzeum w Łańcucie.
Zwrócono mi uwagę, że w swoich tekstach tylko wyszydzam osoby fizyczne i prawne, a już po instytucjach państwa jadę po bandzie. Pełna zgoda. Ale jak widzicie potrafię coś docenić. A raczej kogoś. Facetów, którzy coś tam dobroczynnego robią dla polskiej kultury. Może i dziwaków o błękitnej krwi…
Jerzy Wysocki
Źródło: https://wei.org.pl/article/dwoch-filantropow-o-blekitnej-krwi/