Trwa okrągły, czy jaki tam stół edukacji, więc chociaż podobnie jak eksperci nie znam się na niej, mam kilka pomysłów jak ją naprawić. Na początek uwag kilka o tym jak było w szkołach, do których sam chodziłem, czyli dawnych wspomnień czar. Bo najlepiej żeby było tak, jak kiedyś było – uważa Dariusz Matuszak, ekspert WEI.
Nauczycieli miałem wspaniałych i bardzo dobrze ich wspominam. Nawet panią, która tłukła mnie drewnianym piórnikiem i niejeden na mnie połamała. Należały do kolegów, ale ich nie odkupowała, co akurat uważam za karygodne. Sama powinna z domu przynosić odpowiednią pomoc naukową, albo szkoła jakąś zakupić, a nie narażać na koszty rodziców.
Za lekką przesadę uznawałem siekanie pokrzywami, albo kablem. Dziś, w naszym zdegenerowanym świecie, wsadziliby ją za to do więzienia. Podobnie jak połowę kadry.
Siedziałby pewnie wuefista, który lubił sobie w pracy wypić.
W magazynku sportowym, gdzie były m.in. materace do ćwiczeń, często odwiedzała go chemica. Podejrzewaliśmy, a właściwie mieliśmy pewność, że były to spotkania w biblijnym znaczeniu tego słowa. Wtedy, jako dzieciaki, mówiliśmy, proszę o wybaczenie, ale to cytat, że się tam „ruchali”. To świadczy o tym, że mimo braku oficjalnej edukacji seksualnej, mieliśmy dość dobre rozeznanie.
Wuefista miał fantazję i z pasją wykonywał swój zawód. Dosłownie zarażał nas sportem i uczył rywalizacji. Rozumiał, że nie chodzi tylko o ćwiczenia, ale też zwykłe wyżycie się. Miał też tę ogromną zaletę, że wiele problemów wychowawczych załatwiał na miejscu, więc nie trzeba było angażować psychologów, różnych pracowni ds. postępowania z trudną młodzieżą i tym podobnych instytucji. Po prostu strzelał w papę i to nie we własnym imieniu, ale pań nauczycielek. Z liścia obrywało się nie za jakieś tam zwykłe szkolne przestępstwo, ale za okazanie braku szacunku wobec pani nauczycielki. To z reguły załatwiało sprawę.
Wymagano od nas bardzo dużo i bardzo dużo zadawano do domu. Nie było litości. Jak ktoś miał nie zdać z klasy do klasy, to nie zdawał. Miałem bardzo dobre oceny z wielu przedmiotów, ale z chemii groziła mi cwaja. I chemica nie przepuściłaby mnie, gdybym nie zakuł pod koniec roku i nie zdał u niej specjalnego egzaminu. Nie miało znaczenia to, iż wiadomo było, że o ile nie będę pędził bimbru, to żadnym chemikiem nie zostanę.
Każdy musiał umieć wszystko, a przy wyjątkowych uzdolnieniach i zainteresowaniach jeszcze więcej. Dlatego pół mojej klasy w podstawówce ścigało się w rozwiązywaniu zadań z matematyki, a drugie pół potrafiło napisać esej o Broniewskim, albo rozprawkę udowadniającą, że Sobieski był głupcem, który niepotrzebnie uratował Wiedeń.