Niedawno toczyła się debata na temat ciężkiego losu Polaków zadłużonych w walutach obcych. Ale to nie jedyny problem osób, które marzą o mieszkaniu na własność. W wielu przypadkach budynki mają poważne wady, a dewelopera nie można pociągnąć do odpowiedzialności. Bo już go nie ma – opisuje Marcin Nowicki w artykule opublikowanym w Polska The Times.
Pani Kasia z mężem kupiła mieszkanie na warszawskiej Białołęce w 2010 roku. Ceny nieruchomości zdążyły już wyhamować, a na rynku było sporo ofert mieszkań, których deweloperom nie udało się sprzedać na pniu, tak jak miało to miejsce trzy lata wcześniej. – Do kupna mieszkania podeszliśmy bardzo odpowiedzialnie, dlatego lokal odebraliśmy z pomocą eksperta, który przeprowadził staranną inspekcję i nie stwierdził żadnych wad.
Podpisaliśmy protokół odbioru i staliśmy się właścicielami mieszkania – opowiada pani Kasia. Od tego momentu spłacają co miesiąc niemałą ratę kredytu hipotecznego, kilkadziesiąt tysięcy złotych pochłonęło też wykończenie mieszkania. Tymczasem trzy lata po przeprowadzce okazało się, że kafelki w łazience zaczynają pękać i odpadać. Początkowo pani Kasia z mężem podejrzewali nierzetelną ekipę wykończeniową. Ale wkrótce okazało się, że sąsiedzi na innych piętrach mają ten sam problem. Zamówiona przez wspólnotę mieszkaniową analiza wykazała, że źle wykonano zbrojenie, przez co ściany pracują i glazura pęka. Koszty naprawy takiej wady należy liczyć w setkach tysięcy złotych w przypadku bloku mieszkaniowego.
– Postanowiliśmy pójść w tej sprawie do dewelopera, bo to jego błędy konstrukcyjne, albo niesolidne wykonanie projektu doprowadziły do tej sytuacji. Szybko okazało się, że nic z tego nie będzie – opowiada pani Kasia. Deweloper formalnie nadal istnieje – spółka jest wpisana do Krajowego Rejestru Sądowego. W praktyce pod podanym adresem nie ma takiego biura, spółka od trzech lat nie składa raportu rocznego, a nawet nie ma… zarządu. Szanse na uzyskanie od takiej spółki jakichkolwiek pieniędzy są praktycznie zerowe.
– Co miesiąc płacimy półtora tysiąca złotych raty kredytu hipotecznego. Naprawa wadliwej konstrukcji ścian może przekroczyć pół miliona złotych, co w przypadku wspólnoty mieszkaniowej liczącej 100 mieszkań oznacza ponad 5 tysięcy złotych na jeden lokal. To duża kwota, którą będziemy musieli wziąć z naszych oszczędności. Najbardziej denerwuje mnie to, że tych kosztów nie poniosą osoby odpowiedzialne za sytuację – mówi pani Kasia. Szybka lektura forów internetowych wspólnot mieszkaniowych pokazuje, że to nie jest odosobniony przypadek. Pani Kasia kupiła mieszkanie z tzw. wadą ukrytą – ekspert, który odbierał mieszkanie sprawdził czy jego wymiary są zgodne z projektem, czy ściany są proste, czy ściany nie mają widocznych pęknięć, ale nie mógł sprawdzić konstrukcji ścian, w których prawdopodobnie wykonawca źle wykonał zbrojenie.
Kto ponosi odpowiedzialność za wady ukryte? Mieszkanie zostało kupione w 2010 roku, jeszcze przed wejściem ustawy o prawach konsumenta z grudnia 2014 roku. Pani Kasia z mężem mieli prawo do 3 lat rękojmi za wady ukryte. Zgodnie z przepisami kodeksu cywilnego wady zgłoszone w tym okresie deweloper zobowiązany jest usunąć na swój koszt, bez względu na ich przyczynę. Niestety polskie prawo nie przewiduje sytuacji, w której kilka lat po kupnie mieszkania wady ukryte wychodzą na jaw. O ile prawo obecnie chroni już konsumentów przed deweloperami bankrutującymi w trakcie budowy inwestycji, to obszar wad ukrytych jest jeszcze nieuregulowany. Szkoda, że w gorącym okresie przedwyborczym nikt z polityków nie podniósł tego tematu w debacie publicznej. Póki co właściciele mieszkań są zdani sami na siebie.
Źródło: http://www.polskatimes.pl/artykul/9022809,kto-zaplaci-za-bledy-gdy-winnych-brak,id,t.html