Podział na zwolenników Polski liberalnej i Polski solidarnej – przynajmniej, jeśli chodzi o czołowe ugrupowania reprezentowane w parlamencie – należy zdecydowanie do przeszłości. Rządząca koalicja przykręca podatkową śrubę, a do szukania środków, która mają załatać wciąż wielką dziurę budżetową, zaprzęgnięto wszystkie instytucje. Zachęcony tym PiS już zapowiedział, że w razie objęcia władzy nie odpuści „tłustym misiom” i wprowadzi specjalny podatek dla banków i hipermarketów. Trwa więc w najlepsze licytacja na fiskalizm, a liberalizmu bronią już tylko eksperci z think-tanków. Czasami muszą zwracać uwagę na sprawy pozornie oczywiste, jednak nie dla decydentów. Instytut Biznesu w ogłoszonej w ubiegłym tygodniu analizie wskazał na zależność między mniejszymi wpływami do ZUS a rygorystycznymi kontrolami umów o dzieło. Czy ktoś w ogóle jeszcze pamięta o krzywej Laffera? – zastanawia się Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.
Garść informacji dla tych, którzy nieco mniej pasjonują się ekonomią: owa krzywa ilustruje teorię, stworzoną przez amerykańskiego ekonomistę Arthura Laffera. Stwierdził on, że kolejne wzrosty stawek opodatkowania powodują coraz mniejsze przychody z tytułu podatków. W dużym uproszczeniu, przy zerowej stawce podatkowej wpływy są takie same, jak przy 100-procentowym podatku – czyli zerowe.
Etatyści podkreślają, że to jedynie teoria i nie da się zweryfikować jej prawdziwości w odniesieniu do wszystkich krajów i systemów. Być może, jednak w Polsce widać wiele przykładów przemawiających za jej uniwersalnością. Kilka miesięcy temu, po kolejnej podwyżce akcyzy na papierosy, odnotowano spadek przychodów z tego tytułu. Oczywiście wzmógł się również przemyt wyrobów tytoniowych od naszych wschodnich sąsiadów. Jeśli chodzi o papierosy i alkohol, każdy rząd wykazuje się olbrzymią hipokryzją, argumentując, że śrubowanie podatków to troska o zdrowie obywateli, którzy dzięki temu będą mieli zdrowsze płuca i wątroby. W ogóle wysokie podatki mogą wyjść na zdrowie. Jeżeli kogoś nie będzie stać na przesiadywanie w restauracjach czy leżenie plackiem w szkodliwych promieniach słońca na greckiej plaży, to będzie zawsze mógł pobiegać albo skorzystać z darmowych siłowni na wolnym powietrzu…
Podobną zależność widać w przypadku ZUS – niestety również podobną obłudę. Wielka bitwa o pieniądze z OFE zakończyła się zwycięstwem rządu, chociaż w funduszach pozostało ostatecznie więcej Polaków, niż początkowo szacowali eksperci. Urzędnicy ramię w ramię ze związkowcami troszczą się o to, by obywatele pracowali na etacie i dobierają się do kieszeni przedsiębiorców, którzy stosują umowy o dzieło lub zlecenia. Sęk w tym, że zdecydowana większość przedsiębiorców nikogo nie zmusza do wyboru takiej, a nie innej umowy.
Budżet, który pracodawca może przeznaczyć na pracownika, wynosi, przykładowo, 100. I to od zatrudnianego zależy często, czy wybierze on opcję najbardziej obciążoną daninami, czyli pełen etat, czy też np. zarejestruje działalność gospodarczą, płacąc podatek liniowy, a może zdecyduje się na umowę o dzieło. Gdyby nie podatkowo-zusowska śruba stale dokręcana biznesowi, to na pewno więcej osób wybierałoby pracę na etacie. ZUS-owi brakuje 3 mld zł, a kwota nieściągniętych składek w ubiegłym roku przekroczyła 55 mld zł. Czy decydenci wyciągają z tego wnioski? Cóż, jeśli takim wnioskiem ma być ogłoszona fala kontroli umów o dzieło w celu ściągnięcia rzekomo należnych składek…
We wspomnianym stanowisku eksperci Instytutu Biznesu wskazują, że „w świetle wciąż niepokojących danych na temat bezrobocia w Polsce, szczególnie dotkliwego wśród młodych, rząd powinien odejść o coraz bardziej dotkliwego fiskalizmu i zwalczania umów cywilnoprawnych na rzecz reform, które stymulowałby tworzenie miejsc pracy. Dotyczy to m.in. dalszego uelastyczniania prawa pracy, zmniejszanie obciążeń podatkowych przedsiębiorców i obywateli, zmniejszania kosztów pracy oraz ograniczania barier zmniejszających swobodę działalności gospodarczej w Polsce. Jedną z najważniejszych barier dla przedsiębiorców pozostaje wciąż skomplikowany system podatkowy, który należy do grona najmniej przyjaznych na świecie”.
Czy argumenty przedstawione w zacytowanym powyżej głosie ekspertów mają szansę dotrzeć skutecznie do decydentów na Wiejskiej? Mam coraz większe wątpliwości…