O polskich korzeniach i sztuce filmowania przyrody, z Janem Michaelem Haftem, światowej sławy niemieckim dokumentalistą, rozmawia Bolesław Glazur.
Zanim porozmawiamy o Pana twórczości, chciałem poprosić, aby opowiedział Pan o niezwykłej rodzinnej historii. Okazuje się, że jest Pan krewnym polskiej malarki Joanny Kurelli, a dowiedział się Pan o tym tylko dlatego, że mieszkająca w Niemczech siostra Pani Kurelli poszła do kina?…
Tak, to prawda. Jedna z sióstr Joanny, Hanna Bartz, zobaczyła mój film w kinie i później napisała do mnie list. Okazało się, że jesteśmy spokrewnieni i że mam w Polsce liczną rodzinę, o której istnieniu nie miałem pojęcia.
Co Pan czuł, dowiedziawszy się o swoich polskich korzeniach? Jak wyglądało spotkanie z krewnymi?
Hanna wysłała mi zdjęcia mojej polskiej rodziny, a jej córka przetłumaczyła dla mnie nasze drzewo genealogiczne. Po pierwszym spotkaniu z rodziną Hanny, mąż Joanny, Bohdan Kurella, zadzwonił do mnie i zaproponował współudział w wernisażu obrazów Joanny organizowanym w Galerii Delfiny. Byłem bardzo zadowolony, że mogę przyczynić się do tego wydarzenia, prezentując swój film o lesie i cieszył mnie udział w wernisażu. Dodatkowo, poznałem Hannę i bliższą rodzinę Joanny. To była wspaniała, pierwsza wizyta w Polsce i w Warszawie.
Polska teraz stała się Panu trochę bliższa?
To co dotychczas wiedziałem o Polsce, pochodziło z filmów przyrodniczych na temat Białowieży czy bagien rzecznych Biebrzy. Jednak pomimo tego, iż byłem z kamerą w wielu krajach europejskich, do tej pory nie miałem szansy przyjechać do Polski. Pierwsza wizyta przybliżyła mi sąsiedzki kraj, w których można spotkać nie tylko bogactwo natury, ale również bardzo przyjaznych i ciekawych ludzi.
„Mój Isental”, „Historia łąki kwiatowej”, „Łan zboża – letnia dżungla” – to tylko przykłady Pana nagradzanych filmów. „Mity lasu” zdobyły nagrody na dwóch najważniejszych festiwalach filmów przyrodniczych, Jackson Hole Wildlife Film Festival w USA i Wildscreen w Bristolu w Anglii, wygrywając z konkurentami z BBC i „National Geographic”. Czuje się Pan spełniony jako dokumentalista?
Do tej pory wygraliśmy całkiem sporo nagród na krajowych i zagranicznych festiwalach filmów przyrodniczych, ale naszym celem nie jest – lub nie tylko jest – robienie filmów, które przekonają nadawców telewizyjnych czy jury konkursów. Naszym celem jest przede wszystkim zmiana postawy widzów w stosunku do otaczającej natury. Lista zagrożonych gatunków wydłuża się, zanikają zasoby naturalne, wzrasta poziom zanieczyszczenia i wykorzystywania przyrody. Jeśli nasze filmy podniosłyby chociaż trochę świadomość nawet kilku młodych osób, które podjęłyby później odpowiednie działania na rzecz ochrony przyrody, to uznamy, że otrzymaliśmy kolejną nagrodę.
Od dziecka fascynował się Pan przyrodą, jednak droga do sławy wiodła od asystowania przy filmach o zwierzętach. Kogo uznawał Pan za swojego mistrza? Od kogo nauczył się najwięcej?
Miałem wielkie szczęście, że Wieland Lippoldmüller, niemiecki reżyser który zrobił kilka filmów m.in. w Polsce, zabrał mnie ze sobą w przyrodniczą podróż kiedy byłem chłopcem. Pomagałem mu w wyszukiwaniu rzadkich gatunków jaszczurek, owadów lub ssaków a on pokazał mi, jak obsługiwać aparat 16mm. W pierwszej kolejności naszym celem były tereny południowych Niemiec, a później, kiedy stałem się jego asystentem, podróżowaliśmy razem do tak odległych krajów jak Gwatemala czy Wyspy Salomona. Oczywiście, w mojej młodości, podziwiałem również takich reżyserów jak Heinz Sielmann i Bernhard Grzimek, dwóch najbardziej znanych w Niemczech pionierów filmów przyrodniczych.
Pokazuje Pan najpierw las, a później owady w skali makro, przyspiesza Pan i zwalnia tempo filmu, pokazując życie w najdrobniejszych szczegółach. Uważa Pan, że przeciętny człowiek, idąc przez las czy łąkę, nie dostrzega tego mikroświata? Jesteśmy, w jakimś sensie, trochę „niewidomi”?
Nie jesteśmy „niewidomi”, jednak niektóre rzeczy ciężko zauważyć gołym okiem. Szybkość wzrostu grzyba ujawnia się dopiero przed aparatem, który robi zdjęcia poklatkowe. Małe motyle czy chrząszcze wyglądają jak statki kosmiczne, w momencie kiedy zwolnimy tempo o pięć lub mniej procent. Wyjątkowo bliskie zbliżenia i obrazy z wnętrza przyrody w skali makro ukazuje dziwną i jednocześnie piękną stronę tego prawdziwego świata. Nie mamy na co dzień możliwości, żeby się temu przyjrzeć z tak bliska, żeby tak długo czekać. Jest to właśnie zadanie filmów przyrodniczych i ich twórców.
Co jest najważniejsze w filmowaniu w skali makro? Cierpliwość na pewno, co jeszcze? I jak Pan to robi, ze na przykład małe lisy w norze „nie widzą” oka kamery, nie czują obcego zapachu?
Są dwie istotne rzeczy podczas filmowania małych obiektów. Po pierwsze, dobry sprzęt a po drugie, także szeroka wiedza na temat tego, kiedy, gdzie i dlaczego dzieją się zjawiska w kolejnych warstwach lasu. Muszę zaznaczyć, że bardzo w tym pomaga kontakt ze specjalistami lub konserwatorami przyrody. Czasami detryt jest uchwycony za pomocą techniki podczerwieni, a w niektórych sytuacjach z zastosowaniem ukrytych kamer.
Czasami, w pobliżu zbiorników wodnych, miejscu karmienia lub gniazd, ukrywamy się w namiotach maskujących, w oczekiwaniu na naszych bohaterów. Może to trwać nawet do kilku dni. Jeśli uda nam się zrobić odpowiednie zdjęcia, zawsze jesteśmy pod ich wielkim wrażeniem i cieszymy się z nich. Proszę nie zadawać pytania, jak się czujemy, kiedy okazuje się że nasze czekanie było daremne…
Dlaczego tak fascynuje się Pan przyrodą? Bo jest idealnie doskonała, w przeciwieństwie do świata ludzi?
Nie lubię wyolbrzymiać. Przyroda nie jest tak idealna, a człowiek nie jest tak niedoskonały. Jednak przyroda przewyższa wszystkie aspekty kultury człowieka, ona po prostu jest niemal od zawsze. Wszystkie jej elementy rozwijały się przez tysiące czy nawet miliony lat. Każdy z tych elementów fauny i flory, które dostrzegamy w środowisku naturalnym, udowodnił już, że jest dobry i cenny. To jest główny powód dla którego przyroda jest dla mnie tak inspirująca, nie bardzo różna od choćby starych budowli, jednak w jakiś sposób inna.
W Pana filmach widzimy złożoność i piękno przyrody, jednak też walkę o przetrwanie, wiążącą się z zabijaniem. Czy o prawach natury można mówić, że są okrutne, czy też takie moralne pojęcia jest zarezerwowane tylko dla nas?
W naszych filmach rzadko można zobaczyć zabijanie. Wiem, że wiele osób z branży nagrywa „akt zabijania” żeby zdobyć uwagę widzów. Wiem z doświadczenia, że ludzie chętniej oglądają filmy przyrodnicze tak długo, jak dany obraz w jakiś sposób ich samych dotyka. Moim zdaniem, pokazanie czystego piękna natury za pomocą środków najnowszej technologii absolutnie wystarczy. Brutalność i seks mogą mieć swoich odbiorców, jednak nie jest to najważniejszy element większości filmów przyrodniczych.
Na koniec wróćmy do Polski. Mamy tu Puszczę Białowieską, ostatnią w Europie pierwotną puszczę z dziko żyjącymi żubrami, unikalną fauną i florą. Dałby się Pan namówić do jej sfilmowania?
Obecnie jesteśmy zobowiązani do wypełnienia wcześniej ustalonych umów i mamy już filmowe plany na najbliższą przyszłość. Jednak po tak miłych doświadczeniach związanych z moją wizytą w Polsce, jak mógłbym nie pomyśleć o byciu bliżej mojej „nowej” rodziny i o sfilmowaniu jednej z najbardziej cennych puszczy w Europie!
Źródło: Polska The Times