Motyla noga Barbary Kurdej-Szatan, czyli wnioski dla firm z historii jednego wpisu

Oświadczenie Barbary Kurdej-Szatan. Źródło: Instagram, zrzut strony.

Barbara Kurdej-Szatan, aktorka i jedna z twarzy sieci telekomunikacyjnej Play, zamieściła na Instagramie wpis, w którym nazwała funkcjonariuszy Straży Granicznej „mordercami” i „maszynami bez serca bez mózgu”, przeplatając swój wywód słowem na „k”. Zrobiła się z tego afera, z której firmy powinny wyciągnąć wnioski.

Niestety, należy tu przytoczyć słowa Barbary Kurdej-Szatan, oczywiście odpowiednio je łagodząc popularnymi już gwiazdkami. „KUR** !!!!!!!!!! Ku**aaaaa !!!!!!!!!!!!!!!! Co tam się dzieje !!!!!!!! To jest ku**a „straż graniczna” ????? „Straż” ?????????? To są maszyny bez serca bez mózgu bez NICZEGO !!!Maszyny ślepo wykonujące rozkazy !!!!! Ku**a !!!!!! Jak tak można !!!!!!! Boli mnie serce boli mnie cała klatka piersiowa trzęsę się i ryczę !!!!!!! Mordercy !!!!! Chcecie takiego rządu wciąż ????? Który zezwala na takie rzeczy wręcz rozkazuje tak się zachowywać ??????? Ku**aaaaaaaaa !!!!!!!!”.

Zostawmy na boku polityczny charakter wypowiedzi Barbary Kurdej-Szatan. Jest on ważny sam w sobie, lecz jednak zostawmy, bo nie o rozważaniach polityczno-imigrancko-graniczno-geopolitycznych jest ten tekst.

Nie znęcajmy się również nad samą panią Kurdej-Szatan i siecią Play. Aktorka przepraszała za swój emocjonalny wpis, a sieć podkreśliła, że zdania, które powyżej okrasiliśmy gwiazdkami, „nie są w żadnym wypadku stanowiskiem Play”.

Oświadczenie sieci Play. Źródło: Twitter

Wystarczy że Kurdej-Szatan ma na głowie dochodzenie prokuratorskie i zerwany przez TVP kontrakt. Oraz że firma w kryzysowej wizerunkowo sytuacji musi lawirować między licznymi zwolennikami swej reklamowej ambasadorki (bo nader wiele osób zachwyciło się jej wpisem) a przeciwnikami (bo nader wiele osób zapowiedziało wypowiedzenie umowy z siecią). Dlatego dajmy aktorce i firmie spokój, słowa ciężkiej krytyki pod ich adresem byłby tutaj już pójściem na łatwiznę i zahaczały o znęcanie się.

Automatyczne drzwi obrotowe do wyjścia z firmy

Z perspektywy zasad CSR chodzi tylko o to wyciągnięcie dość praktycznego wniosku. Takiego mianowicie, żeby firmy stosowały w umowach z celebrytami, którzy mają zostać ich ambasadorami, jeden zapis. Wedle niego w przypadku, w którym reklamowa twarz publicznie wystąpiłaby z serią bluzgów i obraźliwych sformułowań, czy też zachowała się jaskrawo nieobyczajnie, nastąpiłoby automatyczne rozwiązanie kontaktu o współpracy.

Automatyzm daje dwie korzyści. Pierwsza – firma zawsze będzie mogła powiedzieć: „Taka jest umowa, wygasła automatycznie, aby nawet kontynuować współpracę musielibyśmy podpisać nową umowę, bo takie są nasze wartości”. Druga korzyść – u osób będących twarzami firmy powinien powstać wewnętrzny, dodatkowy, silny bo finansowy, hamulec chroniący przed wylewaniem fali negatywnych emocji na forum publiczne. Czy też przed publicznymi wybrykami po środkach pobudzających innych niż kawa.

Reklamowe gwiazdy i gwiazdki na firmowych radarach

Dodatkowy wniosek – firmy powinny stale monitorować ambasadorów swej marki. Ktoś w chwili podpisywania umowy może zachowywać się wzorowo, jednak po roku czy dwóch zaczyna postępować mniej wzorowo. Czego ślady można znaleźć chociażby na filmikach wrzuconych do internetu pod tzw. wpływem.

Ktoś powie, że chodzi tu o marketing, a nie CSR. Otóż nie. Jeżeli czytamy informacje, że firma prowadzi akcję ochrony lasów czy skierowany do uczniów konkurs edukacyjny, po czym odruchowo kojarzymy je z celebrytą zachowującym się mało wzorcowo, to mamy tu uderzenie również w działania z zakresu CSR/ESG. Kropka.

Sprawa umów i monitoringu jest o tyle istotna, że bluzgi firmowej twarzy mogą polecieć w różnych kierunkach, nie tylko politycznych. Mogą zostać skierowane pod adresem grup mniejszościowych, takich jak LGBTQ, albo grup narodowościowych czy religijnych. Co może czasem skutkować naprawdę katastrofalnymi konsekwencjami.

Motyla noga Tomka Mazura i ambasadorów marek

A do ambasadorów marek to można skierować jedną uwagę. Człowiek, który nie jest związany z firmowym kontraktem, ba – który nie jest szerzej znany, może na własną odpowiedzialność pleść co mu się podoba. Może wytoczyć się nad ranem z ośrodka gastronomiczno-rozrywkowego i na ulicy tańczyć, śpiewać i stepować, grać na bębnie, deklamować. Kiedy jednak zawarło się kontrakt, to trzeba mieć tę świadomość, że nieobyczajne zachowania grożą nie tylko mandatem i problemami z własną karierą. Grożą zaprzepaszczeniem pracy dziesiątków menedżerów, którzy harują w korporacjach nad dobrym wizerunkiem marki.

Jeśli więc markowe twarze poczują, że emocje ich ponoszą, niech sobie przypomną scenę z filmu „Miś” Stanisława Barei. W scenie tej Wujek Dobra Rada (Stanisław Mikulski) radzi dzieciom, jak oduczyć ich kolegę, Tomka Mazura wypowiadania takich „brzydkich słów”, jak „motyla noga”. Co prawda udzielona dzieciom rada Wujka Dobra Rada nie jest taka dobra, gdyż radził im udawanie, że nie słyszą tych brutalnych sformułowań. Lecz gdy, ambasadorko czy ambasadorze poczujesz, że ci nerwy strzelają, to już lepiej poprzestań na zwrocie „motyla noga”. Lepsze to nawet od staropolskiego, kompletnie zapomnianego zwrotu „koćpiergała”.