Jan Krzysztof Ardanowski, minister rolnictwa i rozwoju wsi, na łamach prorządowej gazety dziwi się, że jest atakowany przez media wobec rządu krytyczne. Minister powinien się cieszyć, że nie jest odwrotnie, wówczas miałby prawdziwe powody do niepokoju. Tymczasem niepokoić może sposób myślenia i działania Ardanowskiego, tym razem w branży mleczarskiej – uważa Jerzy Wysocki, ekspert medialny.
Otóż ministra oburza, że kilkanaście polskich firm sprowadziło w pierwszym kwartale tego roku mleko i jego przetwory z zagranicy i na stronie ministerstwa oraz w mediach społecznościowych publikuje „listę hańby”. Widzimy tam kraje członkowskie UE i minister łaskawie przyznaje, że taki import nie łamie prawa, „ale kwestia patriotyzmu gospodarczego tych podmiotów budzi wątpliwości”.
Moje wątpliwości budzi natomiast stan świadomości Jana Krzysztofa Ardanowskiego w kwestii europejskiego wspólnego rynku i ogólnie dość podstawowych zasad makroekonomii współczesnego świata.
Słowa i działania ministra mogą dziwić tym bardziej, że polskie mleczarstwo żyje z eksportu. Wartość produktów sprzedanych za granicę wynosi ponad 2 mld euro, natomiast tak potępiany import połowę mniej – 1,1 mld euro. Gdyby więc unijni koledzy, szefowie resortów rolnictwa państw UE, przychylili się do poglądów Ardanowskiego i zablokowali wymianę handlową, polska branża mleczarska skurczyłaby się o połowę, pojawiłyby się potężne nadwyżki, co z kolei skutkowałoby ograniczeniem produkcji mleka. Wiele polskich, patriotycznych krów ujrzałoby widmo bezrobocia, bądź – co gorsza – wizję innego przeznaczenia w postaci uboju w rzeźni. Należy więc przypuszczać, że nie tylko media opozycyjne, ale także krowy i ich właściciele, nie podzielają oburzenia pana ministra.
Minister Ardanowski argumentuje, że import ogranicza skup mleka od polskich rolników. Nie jest to prawda. Prywatni przetwórcy i dostawcy są związani umowami, określającymi ilość surowca trafiającego do skupu. Spółdzielnie zaś mają, wynikający ze statutów, obowiązek odbioru mleka od swoich członków.
Można zadać pytanie: po co importujemy mleko, skoro mamy go pod dostatkiem? Swoje, rodzime, patriotyczne od naszych polskich krów łaciatych? Zniesmaczona nagonką branża mleczarska wyjaśnia, że duża część tego importu, to tak zwane mleko ekologiczne, którego na polskim rynku po prostu brakuje, przy rosnącym zapotrzebowaniu na produkty eko. Są też przypadki, ujęte w tabelce ministerstwa, z importem mleka niemające za wiele wspólnego. Chodzi o sytuacje przetwarzania zagranicznego mleka, a następnie odsyłanie tych nowych produktów kontrahentowi.
Powszechnie wiadomo też, że kraje rozwinięte, jak np. Niemcy, Wielka Brytania, Szwecja, Dania czy Holandia, kupują surowce i półprodukty w mniej rozwiniętych państwach, przerabiają je i z dużym zyskiem sprzedają kolejnym krajom. I tak właśnie zrobiły piętnowane przez Ardanowskiego firmy! A minister, zamiast je chwalić, uderza w ich dobry wizerunek, niszczy budowane latami relacje z dostawcami i nami, konsumentami. Dzięki takim szkodliwym działaniom do końca świata będziemy zacofanym krajem rolniczym, dostarczającym surowce mądrzejszym sąsiadom.
Zresztą, tak naprawdę nie ma się z czego tłumaczyć. A jeśli minister Ardanowski chce nadal lansować tezę o „patriotyzmie gospodarczym”, to mam propozycję: audyt własnej szafy i lodówki. Jeśli szef resortu znajdzie tam produkty firm zagranicznych, to najlepiej obwieścić to w tabelce na stronie ministerstwa i wrzucić w media społecznościowe.
Jerzy Wysocki
Źródło: https://wei.org.pl/article/hipokryzja-ministra-rolnictwa-czyli-patriotyzm-polskiej-krowy