Pink tax (po polsku różowy podatek) oznacza zróżnicowanie ceny towaru lub usługi ze względu płeć. W świecie walczącym ze wszelkiego rodzaju dyskryminacjami, szowinizmami i seks izmami i dążącym teoretycznie do wszelkiej unifikacji wydaje się niemożliwy, a jednak! – zauważa Juliusz Bolek, Przewodniczący Rady Dyrektorów Instytutu Biznesu.
Przykładem pink tax są ceny kobiecych i męskich artykułów typu golarki czy jeansy. W tych przypadkach przedmioty dla kobiet okazują się droższe. Przyznam się szczerze, że o ile rozumiem intrygę w przypadku golarek, które różnią się tylko kolorem, to w przypadku ubrań, obawiam się, że trudno porównać cenę.
„Wiele analiz rynkowych, w tym słynne badanie „From Cradle to Cane: The Cost of Being a Female Consumer. A Study of Gender Pricing in New York” pokazuje prostą i nieubłaganą prawdę – kobiety w porównaniu do mężczyzn płacą każdego roku nawet kilkanaście procent więcej za te same produkty i usługi.” – donosi portal marketingprzykawie.pl.
Okazuje się, ze przedmioty różowe są droższe od niebieskich. Jednak nikt nikomu nie każe kupować różowych zamiast niebieskich. Może są droższe i tańsze barwniki? Nie wiem. Osobiście buntuje się przeciwko segregacji klientów ze względu na płeć. Jednak bardzo często to właśnie kobiety wytwarzają tę barierę, poprzez określenie „tylko dla kobiet”. Mało kto zwraca uwagę, że jest to dyskryminujące dla pozostałych płci (według najnowszych badań jest ich ponad 50).
Dysproporcje cenowe według kryterium płci z pewnością są dyskryminujące. W końcu trzeba się zdecydować, albo istnieją te różne płci, albo nie. Pink tax jest jednym z przejawów niekonsekwencji, którą praktykują liczne przedsiębiorstwa, mimo pozornego hołdowania idei brand purpose.
Źródło: „Zyski i straty” – Juliusz Bolek – Przewodniczący Rady Dyrektorów Instytutu Biznesu