Trzydzieści lat po upadku PRL Polacy piją, z grubsza rzecz biorąc, tyle samo. Co nie znaczy, że tak samo. Dlatego m.in., o czym już pisałem, pochodząca z 1982 roku ustawa o wychowaniu w trzeźwości jest dzisiaj w wielu punktach archaiczna i wręcz utrudnia skuteczną walkę z nieodpowiedzialnym piciem. Niestety, efekty dzielenia alkoholu na potencjalnie mniej i bardziej szkodliwy widać na każdym kroku – ubolewa Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.
W ostatnich tygodniach przez media przetoczyła się fala publikacji, opartych na danych przekazanych przez branżę piwną. Wynika z nich, że Polacy masowo kupują tzw. małpki, którymi raczą się przed i po pracy. Sugestia jest jasna: gdyby wycofano z obrotu małe buteleczki z wódką, problem nadużywania alkoholu cudownie by się zmniejszył. Coś w stylu mądrości skrajnych liberałów, że gdyby radykalnie obniżyć podatki, to wszyscy staliby się bogaczami.
Producenci wódki twierdzą, że w rzeczywistości małpek sprzedaje się o wiele mniej, niż twierdzi piwo. Nie jest to istotne, bo nawet, gdyby sprzedawało się więcej, świadczy to tylko o tym, że Polacy nieodpowiedzialnie spożywają alkohol. Nie wódkę w małych buteleczkach, a alkohol. Bo każdy rodzaj alkoholu, spożywany nieodpowiedzialnie, niesie ze sobą takie samo zagrożenie. Mamy małpki, ale w mamy także w coraz szerszym wyborze mocne „piwa”. Piszę „piwa”, ponieważ chrzczony spirytusem napój o mocy 8 czy 10% nie ma zgoła nic wspólnego ze szlachetnym złocistym trunkiem. W przeliczeniu na zawartość alkoholu puszka takiego specyfiku jest tańsza niż małpka. I idę o zakład, że miłośnicy jednego głębszego przed pracą nie gardzą i takim napojem. Hipotetyczne wycofanie małpek nie spowoduje, że przerzucą się na kefir, a na takie właśnie 10-procentowe „piwa”.
Przyznam, że akcja medialna związana z małpkami odrzuca mnie swoją hipokryzją. Bowiem finalnie chodzi o to, by strumień pieniędzy, który wpływa teraz do producentów wódki, przekierować do producentów piwa. Bajanie o tym, że chodzi o dobro społeczne, to czysta obłuda. Jeśli bowiem chce się faktycznie walczyć z problemem, to trzeba zacząć od podstaw, a nie prowadzić doraźną akcję. A podstawy to ugruntowanie w polskim prawie zasady, że potencjalne zagrożenia wiążą się z nieodpowiedzialnym piciem alkoholu jako takiego, a nie wina, piwa, szampana, wódki, koniaku itp.
Najważniejszym ruchem w tym kierunku byłaby zmiana ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Dyrektor PARPA Krzysztof Brzózka podczas Welconomy Forum w Toruniu zauważył słusznie, że istnieje zagrożenie, iż podczas sejmowych prac i walk lobbystów z nowego, nawet bardzo rozsądnego projektu, wyjdzie potworek. Ale i przy obecnie obowiązującym prawie można sporo zrobić. Kończąc choćby z preferowaniem określonych rodzajów wyrobów alkoholowych przy nakładaniu akcyzy. Tolerując każdą nierówność państwo daje – może często wbrew intencjom decydentów – sygnał do obywateli, zwłaszcza młodych, że mamy dwa rodzaje alkoholu. Bardziej i mniej szkodliwy. Co jest bzdurą.
Poker to szlachetniejsza gra od „trzech kart”, a brydż – od pokera. Czy oznacza to jednak, że zagrożenie związane z hazardem w przypadku każdej z tych gier jest inne? Jeśli nie – to dlaczego usilnie przekonujemy, że ryzyka związane z nadużywaniem trunków są zależne od tego, jakiego trunku nadużywamy?