PiS chce wprowadzenia kadencyjności lokalnych władz, czyli wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Konkretnie dwie kadencje, jak w przypadku obsady stanowiska Prezydenta RP. Co więcej, Jarosław Kaczyński wyraźnie sugeruje, że nowe prawo powinno obowiązywać już od najbliższych wyborów, a więc startować nie mogliby ci, co już dwie kadencje mają za sobą – możemy przeczytać w najnowszym wpisie na blogu Jerzego Wysockiego.
Zaznacza, co prawda, że Trybunał Konstytucyjny może to uznać za działanie prawa wstecz i zakwestionować ale….. do sprawy Trybunału tym razem nie wracajmy. Chociaż doceńmy słowa prezesa: A działanie prawa wstecz jest niedopuszczalne w naszej kulturze prawnej (wPolityce.pl). Dobre i to, chociaż już następnego dnia stwierdza, że w tej sprawie mamy do czynienia z innym rodzajem prawa i wspomniana zasada nie powinna obowiązywać (Radio Wrocław).
Co ciekawe o kadencyjności w samorządach a nawet w parlamencie mówiła stanowczo Nowoczesna w kampanii wyborczej. Teraz na ten temat wypowiada się mętnie i niespójnie, co zaczyna charakteryzować partię, z którą spora część elektoratu wiązała i nadal wiąże duże nadzieje.
Ale skąd w ogóle ten pomysł na kadencyjność i jakie uzasadnienie. Nowoczesna wchodząc na rynek polityczny chciała pokazać, że czas na zmianę pokoleniową, skruszenie starych układów i zabetonowanej sceny politycznej nie tylko na szczeblu centralnym. Dowodem i to skutecznym były sympatyczne liderki list wyborczych, wcześniej z topową polityką nie mające nic wspólnego. Zabieg marketingowo sensowny, co więcej skuteczny.
Jarosław Kaczyński argumentację opiera o inne przesłanki. Mówi o patologiach w samorządach. W Polsce jest mnóstwo takich malutkich księstewek, takich dyktaturek, tyranii nawet, i one muszą zostać zlikwidowane w interesie Polaków. (Radio Opole). Jego zdaniem, bardzo ustabilizowana władza samorządowa wchodzi w bliskie układy z organami rządowymi – nawet policją, sądami, prokuraturą. Dalej coś o nadużyciach, patologiach itp. – znamy ten typ narracji.
Trzeba zapytać historyków i politologów o genezę „kadencyjności”. Jakie jest logiczne uzasadnienie, że prezydentem cywilizowanego i demokratycznego państwa można być tylko dwie kadencje a prezentem cywilizowanych i demokratycznych Gliwic od zawsze a konkretnie od 1993. Mowa o prezydencie Frankiewiczu. Pewnie dlatego, że dobrze rządzi miastem i go ludzie wybierają. Podobnie jak Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli z 86 procentowym poparciem w trzecich (!) wyborach, gdy startował. Z punktu widzenie partyjnych rozgrywek, odpowiedź zbyt banalna, bo merytoryczna.
Wyobraźmy sobie dobrze zarządzaną firmę, zwiększającą sprzedaż, udział w rynku, zysk operacyjny, EBITDA i wszelkie możliwe do policzenie wskaźniki. Rada Nadzorcza nie udziela absolutorium prezesowi, odwołuje go i tyle. Niby ma prawo i wszystko kodeksowo poprawne. Pytanie, ale po co? Czy akcjonariusze na WZA (Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy) nie zapytają, po co psuć coś co dobrze działa? Po co „dobra zmiana” skoro jest dobrze? Kadencyjność ma być odpowiedzią? Śmieszne.
W polityce WZA to powszechne wybory. Wyborcy czyli akcjonariusze naszego kraju niech decydują, kto ma kierować państwem, miastem, powiatem i gminą. A ci co kierują niech myślą jak wygrać kolejne wybory, sprawując kompetentnie urząd, a nie jak ustawić sobie pracę na przyszłość (wodociągi, komunikacja miejska, wywóz śmieci, cmentarz komunalny). Kadencyjność prowadzić będzie do większych patologii niż jej brak. Panowie: Kaczyński i Petru, przemyślcie to proszę, nim zrobicie kolejna awanturę w sejmie. I pamiętajcie, jest taki termin bierne prawo wyborcze.
Źródło: http://wei.org.pl/blogi-wpis/run,kadencyjnosc-mozgownicy,page,1,article,2459.html