Przyjeżdżają do nas widzowie z całego kraju – 35 proc. to widzowie z Dolnego Śląska – żeby przez 11 dni obcować z kinem nieoczywistym, często radykalnym. To bardzo budujące – mówi w rozmowie z RaportCSR.pl Marcin Pieńkowski, dyrektor Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty, filmoznawca, historyk kina.
271 filmów o łącznym czasie trwania 24 965 minut znalazło się w programie 22. edycji Nowych Horyzontów. Niemal 600 seansów w Kinie Nowe Horyzonty, Dolnośląskim Centrum Filmowym i na wrocławskim rynku. Proszę powiedzieć, jak się ogarnia takie ogromne wydarzenie?
Nowe Horyzonty to faktycznie ogromna impreza, największy festiwal filmowy w Polsce i jeden z większych w tej części Europy. Najważniejszy w organizacji takiego wydarzenia jest doświadczony i kreatywny zespół – świetnie się rozumiejący i uzupełniający. Takie wydarzenia po prostu tworzą ludzie, na nich są zbudowane. Nasz team to miks osób bardzo doświadczonych, pracujących dla festiwalu kilkanaście lat, oraz młodych, ambitnych i myślących bardzo nowocześnie.
Jeszcze pociągnę wątek osobisty. Z własnego doświadczenia wiem, jaki wszechstronny wysiłek trzeba włożyć w organizację wielkich wydarzeń. Jak Pan wytrzymuje Festiwal kondycyjnie?
To oczywiście ogromne obciążenie dla mnie i dla wszystkich członków zespołu. Dużo stresu, niespodziewanych sytuacji, gaszenia pożarów – z pewnością odbija się to na naszej kondycji, ale wszyscy kochamy to, co robimy – to nas w jakimś stopniu regeneruje. Oraz urlopy oczywiście…
Do jakiego stopnia Nowe Horyzonty są odbiciem tego, co nurtuje dziś ludzi? Na ile były i są widoczne kwestie dotyczące relacji między naturą a człowiekiem? Czy też zmian klimatycznych i tego, co nazywamy zrównoważonym rozwojem? Kwestii społecznych? Wydaje mi się, że „Arktyczne utopie”, „Utama”, „Lunana. Szkoła na końcu świata”, czy „Tama” nawiązują do tej problematyki.
Z pewnością temat kryzysu klimatycznego na dobre wdarł się do kina artystycznego. Widać to zwłaszcza w kinie z rejonów, gdzie jest on o wiele bardziej odczuwalny, choćby w filmach z Ameryki Południowej, czego przykładem jest laureat Sundance „Utama” z Boliwii, czy z Afryki, jak pokazywana w Cannes „Tama” z Sudanu.
Na Nowych Horyzontach unikamy publicystyki, mówienia wprost, pokazujemy mało kina dokumentalnego. Problemy społeczne, geopolityczne czy ekologiczne bardzo często pokazywane są w formie poetyckiej, eksperymentalnej. Tak jak to zrobił Jerzy Skolimowski w „IO” – zdecydował się na uniwersalną przypowiastkę filozoficzną, która krytykuje zachwiane relacje między światem człowieka a światem zwierząt.
Jak mocno podczas kolejnych edycji festiwalu wybrzmiewają takie problemy jak depresja, samotność, autyzm, relacje uczuciowe, relacje erotyczne, konflikty międzypokoleniowe? Da się zauważyć tu zmiany na przestrzeni lat?
Myślę, że są to tematy uniwersalne, które pojawiają się we współczesnym kinie bardzo często. Z pewnością można zauważyć, że po pandemii sporo mówi się w kinie o problemie budowy normalnej relacji – czy to rodzinnej, czy to związku. Żyjemy razem, lecz bardzo często osobno, w swoich prywatnych, sztucznych światach, zamknięci na dialog i uczucie. O tym kręcą filmy polscy twórcy, jak Aga Woszczyńska w świetnej „Cichej ziemi” czy Tomasz Wasilewski w „Głupcach”, ale o tym jest także film laureata tegorocznej Złotej Palmy, czyli „W trójkącie” Rubena Östlunda – to ostra satyra na celebrytów, influencerów, bogaczy, którzy żyją w swoich sztucznie wykreowanych bańkach. I szwedzki reżyser je dosłownie rozsadza.
Przypuszczam, że filmów o depresji i samotności będzie coraz więcej – to w końcu choroby naszych czasów. Ale na szczęście na festiwalu były również filmy, które mimo trudnego tematu, dawały nadzieję, choćby piękne „Alcarràs” Carli Simón – nagrodzony Złotym Niedźwiedziem w Berlinie film o katalońskiej rodzinie walczącej o przetrwanie, trzymającej się razem.
W wywiadzie dla portalu Filmawka.pl, na pytanie o definicję „nowohoryzontowości”, odpowiedział Pan m.in., że jest to „sztuka wychodzenia poza utarte schematy, przekraczanie granic”. Dla widza oznacza to opuszczenie strefy komfortu oglądania filmów tworzonych wedle utartych schematów. Jednak festiwal cieszy się ogromną popularnością. O czym to świadczy?
To jest właśnie fenomen Nowych Horyzontów. Przyjeżdżają do nas widzowie z całego kraju – 35 proc. to widzowie z Dolnego Śląska – żeby przez 11 dni obcować z kinem nieoczywistym, często radykalnym.
To bardzo budujące. W tym roku mieliśmy 33 proc. więcej widzów niż rok wcześniej. Wracamy do formy sprzed pandemii. Można mieć nadzieję, że to się przełoży na regularne chodzenie do kina, bo z tym niestety ostatnio było dość słabo.
Myślę też, że nasz festiwal ma świetną atmosferę – lato, piękne miasto, plenerowy klub festiwalowy, kino na wrocławskim Rynku; oraz dobrą, nowoczesną organizację – choćby system rezerwacji miejsc. Dla naszych widzów to coś więcej niż maraton filmowy, to również największy w kraju dyskusyjny klub filmowy. W końcu w festiwalu chodzi o bycie razem, rozmowę, budowanie społeczności. I ta społeczność jest fantastyczna.
Niesamowite jest również to, że do Wrocławia przyjeżdżają bardzo młodzi ludzi – to jest niespotykane, jeśli chodzi o festiwale filmowe na świecie. Za granicą jest to domena ludzi dojrzałych.
I na tę młodą, otwartą publiczność zwracają uwagę niemal wszyscy twórcy, którzy do nas przyjeżdżają, a przecież oni zwiedzili ze swoimi filmami cały świat. Trudno o bardziej obiektywnych recenzentów.
Wróćmy do spraw organizacyjnych. Jakie znaczenie dla Festiwalu mają firmy sponsorujące go w ramach swoich działań z zakresu CSR i ESG?
Bardzo duże – przecież wciąż chcemy się rozwijać, a wszystko naokoło drożeje. Organizacja takiego wydarzenia to spory budżet. Wciąż szukamy sponsorów, którzy do nas dołączą. I firmy, które zaczynają z nami pracować, bardzo często zostają – festiwal jest atrakcyjnym produktem, o wysokiej wartości merytorycznej, widocznym w tkance miejskiej, z bardzo wymagającą i świadomą widownią – do której przez tradycyjne media trudno dotrzeć. Lubimy również robić z naszymi sponsorami akcje niekonwencjonalne – z tego jesteśmy znani.
A jakie znaczenie Nowe Horyzonty mają dla Wrocławia?
We Wrocławiu jesteśmy już 17 lat. To nasz dom. Trudno wyobrazić sobie lepsze miasto do organizacji festiwalu. Nasi widzowie cenią sobie kompaktowość naszego wydarzenia. I co najważniejsze, mamy nasze Kino Nowe Horyzonty, czyli serce festiwalu, które działa przez cały rok. Już ogłosiliśmy, że zostaniemy we Wrocławiu przez kolejne 10 lat i czeka nas modernizacja kina. Bardzo się z tego cieszymy.
Sądzę, że festiwal daje bardzo dużo miastu – przede wszystkim widzów, którzy przyjeżdżają za nami i rozkochują się w tym mieście, wracają nie tylko na Nowe Horyzonty. W tym roku robiliśmy bardzo dużo wydarzeń poza utartymi szlakami, jak choćby poranny koncert w Parku Szczytnickim. Wrocław ma w sobie wiele niespodzianek.
Na koniec – czy pokusiłby się Pan o przypuszczenie, jakie tematy będą wiodące podczas Nowych Horyzontów za 10 lat? I jak zmieni się sztuka filmowa? Bo tym nurcie kina który jest na Festiwalu Nowe Horyzonty, chyba nie będzie miejsca dla metawersum?
Przypuszczam, że sztuka filmowa wciąż będzie odważna, poszukująca, nieoczywista. Widzę to po młodych twórcach, którzy przyjeżdżają na Nowe Horyzonty. Oni nie odpuszczą. To nowe, bardzo świadome, ostre i pewne siebie pokolenie. A komercja zawsze była i zawsze będzie. Do kina wciąż chodzić będziemy. Wolę być optymistyczny.