Krzysztof Przybył: Kiedy w końcu zmienimy archaiczną ustawę antyalkoholową?

wzór chemiczny alkoholu
Do tego, że nasze państwo bardzo często działa w trybie doraźnych akcji (działania podejmowane dopiero wówczas, gdy coś zbulwersuje opinię publiczną), zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Sprawa alkotubek, w którą zaangażowało się wielu polityków z premierem na czele, mogłaby być dobrym punktem wyjścia do zmiany archaicznego prawa regulującego dostęp do alkoholu w Polsce. Z pierwszych zapowiedzi wynika jednak, że szanse na to wciąż są niewielkie pisze Krzysztof Przybył, Prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego, znanej od ponad trzydziestu lat jako organizator konkursu „Teraz Polska”.

Prawo regulujące zwalczanie alkoholizmu, a tym samym stanowiące fundament dla szczegółowych regulacji związanych z obrotem napojami wyskokowymi, pochodzi sprzed ponad czterdziestu lat. Powstawało w zupełnie innej epoce, w innych realiach społecznych i gospodarczych. Mimo tego, że eksperci wiele razy zwracali uwagę na niedostosowanie prawa do dzisiejszych wyzwań i zagrożeń, ustawa z czasów „słusznie minionych” ma się całkiem dobrze.

Przypomnę, że jednym z założeń tejże ustawy jest rozróżnienie trunków rzekomo mniej i bardziej niebezpiecznych. Krótko mówiąc: skoro w czasach, gdy ustawa powstawała, konsumenci mieli w zasadzie do wyboru wódkę i piwo, to już lepiej, by raczyli się piwem, niż wódką. Dzisiaj wybór jest znacznie większy, a przecież niezależnie od etykiety, alkohol spożywany w postaci piwa, wina, wódki czy szampana pozostaje tym samym alkoholem i nikt rozsądny tego nie kwestionuje.

„Małpki” i niby-piwa mają się dobrze

Kilka lat temu toczyła się dyskusja nad zmianą sposobu naliczania akcyzy na piwo, które jest napojem traktowanym w polskich realiach preferencyjnie – począwszy od możliwości reklamowania się w przestrzeni publicznej, a na zasadzie naliczania akcyzy skończywszy. Naliczanie akcyzy przede wszystkim od zawartości chmielu skutkuje tym, że oprócz szlachetnych trunków mamy w sklepach „wyroby piwopodobne” o zawartości alkoholu nawet powyżej 10% i niezwykle tanie. Poprzedni rząd zabrał się, też bez większego efektu, za „małpki” – czyli alkohol w małych buteleczkach i na tym problemie poległ.

Jest nowe rozdanie a na dobrą sprawę nadal nic się nie zmieniło. Sklepowe półki i lodówki pełne są „małpek”, a żeby przekonać się o skali ich konsumpcji, wystarczy przejść się po centrum Warszawy czy innych miast i policzyć puste buteleczki na trawnikach. Zapewniam, że nie jest tego mało. Niby-piwa po kilka złotych, spożywane przez tych, dla których „małpki” są zbyt drogie, także są dostępne w prawie każdym sklepie.

Obecny rząd chce zakazać nocnej sprzedaży alkoholu… na stacjach benzynowych. Tak, jakby to kierowcy kupowali i na miejscu spożywali wódkę, wino czy piwo. Tymczasem w większych miastach bez trudu można znaleźć całodobowe sklepy z alkoholem. Stracą właściciele stacji, zyska kto inny. Zdecydowanie nie jest to żaden przełom, żadne rozwiązanie problemu.

Dobre prawo zamiast nagonki

Zresztą powszechna dostępność alkoholu w postaci gotowej do spożycia to nie jedyna społeczna kwestia, wymagająca uregulowania. Media i specjaliści alarmują także o modzie na jednorazowe, smakowe e-papierosy wśród młodzieży. Tu dochodzi praktycznie niekontrolowana przez państwo sprzedaż tych wyrobów przez Internet. I problem ten, jeśli nie zostanie szybko opanowany, będzie narastał.

Żadna władza nie kwapi się do tego, aby znacząco ograniczyć dostępność alkoholu. Z prostego powodu. To bardzo ważny zastrzyk finansowy i dla gmin, i dla budżetu państwa. Jeśli odbierze się przychody samorządom, to trzeba będzie jakoś je zastąpić. A z pustej państwowej kiesy więcej pieniędzy się nie wydobędzie.

Potrzeba stanowczych, odważnych decyzji – konsultowanych ze specjalistami, ale też z biznesem. Nie można akceptować sytuacji, gdy konsekwencje złego prawa ponosić ma przedsiębiorca, działający w ramach obowiązujących przepisów. Czym innym jest presja społeczna, medialna, a czym innym szukanie przez urzędników sposobu, by przyprzeć do ściany firmy działające w tej branży. Jeśli przepisy są złe – zaś te regulujące dostępność alkoholu są właśnie złe – to niech urzędnicy i politycy zabiorą się za ich zmianę, a nie przerzucają odpowiedzialność na innych.

Wydaje się, że rozsądne uregulowanie dostępności do alkoholu jest kwestią, która łączy ponad partyjnymi podziałami. Tym bardziej dziwi niemrawe działanie w tej sprawie kolejnych rządzących ekip.

Źródło: Salon 24.pl

Przeczytaj też: https://raportcsr.pl/krzysztof-przybyl-wies-mieszczuchom-brzydko-pachnie/