Nie brakuje u nas – wśród około trzydziestu tysięcy tytułów ukazujących się rocznie – książek historycznych. Nie brakuje również książek, które, przynajmniej w zamierzeniu autorów, mają historię popularyzować. Niestety, trzeba się dobrze naszukać, by wśród nich wyłowić książki które łączą przystępną formę z rzetelnością historyczną, a w dodatku napisane są ciekawie i bez naginania faktów do poglądów autora. Czy rzeczywiście sztuka opowiadania historii przeżywa schyłek?
Zmorą polskiego rynku wydawniczego są książki historyczne mało znanych autorów zagranicznych, w dodatku tłumaczone przez ludzi, którzy – co widać na pierwszy rzut oka – z nauką historii nie mają nic wspólnego. W ten sposób średniej jakości opracowania otrzymujemy w średniej jakości tłumaczeniach. Ba, nawet te lepsze opracowania często są wydawane bez krzty krytycyzmu. Ostatnio było głośno o wydawnictwie poświęconym II wojnie światowej w liczbach, gdzie w tabelce ustaw antysemickich obok ustaw norymberskich znalazła się… polska ustawa o uboju rytualnym z 1936 roku, bynajmniej nieograniczająca żadnych praw Żydów. Polskiego wydawcy to nie zastanowiło, dopiero czytelnicy wytknęli w mediach społecznościowych ten żenujący błąd.
O polskich książkach – i magazynach – popularyzujących historię można by napisać całe tomy. Zresztą część z nich doczekała się już własnych monografii, jak fenomen tzw. Wielkiej Lechii, czyli ubrane w historyczną szatę bajania o władcach Polski przed Mieszkiem I. Autorzy i wydawcy wielu książek traktują swoje publikacje jak powieści kryminalne: ma być przede wszystkim sensacyjnie i kontrowersyjnie. Tak, jakby w naszych tysiącletnich dziejach nie można było znaleźć wydarzeń, które same w sobie są i sensacyjne, i budzą kontrowersje, i powinny być na nowo odczytane. Wolimy zagłębiać się w prezentyzmie historycznym w stylu: co by było, gdybyśmy poszli z Niemcami na ZSRR…
Profesor Lech Królikowski, historyk, społecznik, wielki znawca dziejów Warszawy (i nie tylko) pokazuje, że warto zainteresować się tym, na co patrzymy cały czas przez pryzmat szkolnych stereotypów. Takim stereotypem jest mianowicie twierdzenie, że epoka między ostatnim rozbiorem Polski a odrodzeniem państwa sprowadza się wyłącznie do powstań i politycznych zmagań. Nie zauważa się tego, co podczas tych dekad Polacy – zwykle w nader niesprzyjających okolicznościach – sami zbudowali. Pisząc – wraz z kolegami – „Poczet przedsiębiorców polskich” ze zdumieniem odkryłem, jak nikła jest literatura na temat dziejów polskiej przedsiębiorczości w porównaniu chociażby z dziejami kultury. A przecież trudny czas przetrwaliśmy nie tylko dzięki Mickiewiczom i Prusom, ale również dzięki Staszicom, Kronenbergom i Cegielskim.
Profesor Krolikowski w „Polskim królestwie Romanowów” opisuje dzieje Królestwa Polskiego, obejmujące dokładnie sto lat – od roku 1815, kiedy powstało Królestwo Kongresowe, do roku 1915, kiedy ziemie nadwiślańskie zajęła niemiecka armia. Ten wiek upłynął pod znakiem sukcesywnego odbierania najpierw autonomii, a potem nasilającej się rusyfikacji. Niemniej, na co zwraca uwagę autor, mieliśmy do czynienia z niesuwerennym, ale jednak państwem, utworzonym porozumieniem mocarstw. Polacy lubią celebrować własne kompleksy, lecz to, co działo się w różnych epokach Królestwa, nie jest powodem do kompleksów. To nie tylko powstania, represje, westchnienia do niepodległości. To przede wszystkim ciągła gra z zaborcą, by zachować i zbudować jak najwięcej – w dziedzinie gospodarki, unowocześniania infrastruktury, kontaktów handlowych z zagranicą. A i wśród tych, którzy reprezentowali zaborcę jako namiestnicy czy generał-gubernatorzy była cała galeria ludzkich typów, od nienawidzących Polaków rusyfikatorów do takich, których co prawda trudno nazwać propolskimi, niemniej można było od nich to i owo wytargować.
Dlaczego ważne jest, by takie książki, jak profesora Lecha Królikowskiego, czytać i promować? Bo ktoś naszą historię musi opowiadać nie tylko młodym pokoleniom Polaków, ale i zagranicy. Musimy wyjść ze schematów, pozbyć się zero-jedynkowego podejścia (albo wielki kompleks i szukanie narodowych win, albo mesjanizm). Mówić powinniśmy o tym, z czego jesteśmy dumni i co będzie ciekawe oraz zrozumiałe dla współczesnych nam Europejczyków – i nie tylko Europejczyków. Epatowanie tylko martyrologią się nie sprawdza, ale już pokazanie, że polnische Wirtschaft może mieć jak najbardziej pozytywne znaczenia, jest dobrym punktem wyjścia do opowiadania polskiej historii. Odwracając znane powiedzenie: jak nas opiszą, tak nas widzą.
Arkadiusz Bińczyk, ekspert medialny i popularyzator historii, współautor książek „Poczet Przedsiębiorców Polskich. Od Piastów do 1939 roku” i „Świat Szlachty Polskiej. Dzieje ludzi i rodzin”. / H&M