Rozmowa Instytutu Staszica z Tomaszem Brzezińskim, redaktorem zarządzającym www.cleanerenergy.pl.
Jaki wydźwięk dla przeciętnego Polaka ma hasło „zielona energia”? Ta szklanka jest do połowy pełna, czyli szanse, czy też raczej do połowy pusta, czyli obawy i zagrożenia?
Polacy oswoili się z „zieloną energią”, stała się częścią ich rzeczywistości, choćby dlatego, że mamy już ponad 1,2 mln prosumentów, czyli auto producentów energii elektrycznej z mikroinstalacji, głównie fotowoltaicznych. Beneficjenci programu „Mój prąd”, kupując panele z rządową dotacją i korzystając z netmeteringu stali się w dużym stopniu niezależni energetycznie, bo energia produkowana w słonecznej elektrowni na dachu ich domu w większości pokrywa ich potrzeby.
Te korzyści, na co dzień odczuwane w budżecie domowym były silną motywacją do zakupu dotowanej instalacji, z której pełny zwrot następował już po kilku latach. Skoro zieloną energię na własny cel produkuje 1,2 mln gospodarstw domowych, to oznacza, że korzysta z niej 3-4 mln osób, czyli 10% społeczeństwa. W Polsce jest 6-7 mln domów jednorodzinnych, więc potencjał do zagospodarowania jest spory, choć obowiązujący od lipca ub.r. mniej korzystny system rozliczeń, tzw. net billing, znacznie zmniejszył zainteresowanie fotowoltaiką. Promuje on zwiększenie autokomsumpcji produkowanej energii w bieżącym i odroczonym zużyciu.
Zwiększenie mocy instalacji PV, w połączeniu z magazynem energii, pompą ciepła i ładowarką do samochodu z napędem elektrycznym, może dać niemal pełną niezależność. Z zastrzeżeniem, że za taką energetyczną wolność trzeba zapłacić co najmniej 100-150 tys. zł, a nie wszystkich będzie na to stać.
Problemem jest według mnie to, że beneficjentami energii z OZE są na razie właściciele domów, a przecież większość Polaków mieszka w budynkach wielorodzinnych. Tam wykorzystanie fotowoltaiki na dachu, może przynieść ograniczone oszczędności w kosztach energii, zużywanej w częściach wspólnych, np. na klatkach schodowych, w piwnicach, czy garażach. Oni płacą za to w rachunkach za energię, ciepło, czy podgrzaną wodę, podwyższonych o wysokie koszty uprawnień do emisji CO2, za obecny polski mix energetyczny, oparty o paliwa kopalne, i opóźnienia zielonej w transformacji krajowego sektora wytwórczego. I będą jeszcze długo płacić, bo elektrownie węglowe nie zostaną wyłączone, dopóki nie ruszą pierwsze duże reaktory jądrowe, a to nastąpi najwcześniej za 10 lat.
Zastąpienie pieców na paliwa stałe w miejskich ciepłowniach na zeroemisyjne, to jeszcze mniej przewidywalna przyszłość. Jeśli ceny uprawnień do emisji CO2, napędzane spekulacją, będą dalej rosły, bo nie widać, żeby Komisja Europejska chciała zmienić obecny system, to rachunki będą jeszcze wyższe. A to nie przysporzy w tej licznej grupie zwolenników zielonej transformacji. Raczej wrogów, rekrutujących się z rosnącego grona osób wykluczonych energetycznie.
Nie sposób nie dostrzec zmiany rządowej narracji wobec zielonej zmiany w Europie w ostatnich kilku latach. Przeszliśmy drogę od obrony „czystych technologii węglowych” do wdrażania dużych projektów związanych z OZE. Fuzja Orlenu z Lotosem i PGNiG była uzasadniana głównie potrzebą takiej reorientacji. Czy dzisiaj spółki Skarbu Państwa są w awangardzie zielonej zmiany w Polsce?
OZE, które są źródłami niestabilnymi nie mogą funkcjonować bez podstawy. W Polsce, zresztą podobnie jak w Niemczech, o czym głośno się nie mówi, jest nią energetyka węglowa, bazująca w dużej części na własnych zasobach surowca. Budowę ostatnich elektrowni konwencjonalnych na węgiel kamienny oddanych w Polsce: bloku 11 w Elektrowni Kozienice, Elektrowni Opole II, nr 5i 6 łącznej o mocy 1,8 GW (za ok. 12 mld zł) czy Jaworzno III o mocy 910 MW (5,6 mld zł) rozpoczęto jeszcze za rządów koalicji PO/PSL.
Za rządów PiS dokończono budowę tych jednostek, ale nie powstały żadne duże węglowe projekty od zera – Ostrołęka III o mocy 1 GW będzie ostatecznie na paliwo gazowe. Wspomniane bloki spełniają restrykcyjne unijne przepisy dotyczące emisji CO2, pyłów, NOX, SO2, do tego są wysokosprawne, jedne z najnowocześniejszych w Europie. Dlatego PiS trudno się było ich wypierać, nawet jeśli ich budowę inaugurował poprzedni rząd, a np. Opola II osobiście Donald Tusk, ówczesny premier, a obecnie największy krytyk PiS, i polityki energetycznej obecnego prawicowego rządu.
Z 1 MW instalacji fotowoltaicznej możemy uzyskać rocznie 1 GWh energii, w przypadku lądowej energetyki wiatrowej jest to średnio 2,5 GWh. W ub.r. odbiorcom dostarczono poprzez sieć 140 000 GWh energii, a to oznacza, że żeby zapewnić odpowiednią generację tylko z OZE należałoby postawić instalacje fotowoltaiczne o co najmniej 140 GW mocy lub elektrownie wiatrowe o mocy 56 GW.
Zbudowanie systemu wytwórczego opartego o OZE, wymagałoby jednak dużego przeskalowania tych instalacji, i do tego postawienia dużej liczby magazynów, żeby energia w pikach produkcyjnych się nie marnowała, i mieć pewność, że zostanie dostarczona kiedy wiatr nie wieje, i nie świeci słońce.
Nakłady inwestycyjne na 1 MW mocy w fotowoltaice to ok. 1 mln euro, w przypadku lądowej energetyki wiatrowej jest to co najmniej 2 mln euro. Czyli żeby postawić odpowiednio dużo farm fotowoltaicznych trzeba minimum 140 mld euro, albo farm wiatrowych za 112 mld euro. Zużycie energii będzie rosło, bo Komisja Europejska chce aby elektryfikować transport, i to w szybkim tempie. Konieczne będą więc dalsze inwestycje.
Z takimi wydatkami mogą poradzić sobie rządy lub tylko duże koncerny, ze zdywersyfikowanymi źródłami przychodów. PKN Orlen idzie śladami innych większych koncernów, jak Shell, czy Equinor, które inwestują w OZE. Po przejęciu Grupy Lotos i PGNiG zwiększył planowane nakłady inwestycyjne na zielone technologie do 130 mld zł, w tym w energetykę ok. 70 mld zł. Żadna z polskich firm nie dysponowała takim budżetem. PGNiG, przed przejęciem miało przeznaczyć na inwestycje w OZE gros środków z 1,5 mld USD odszkodowania z Gazpromu wygranego w 2020 r. Nie powstała jednak żadna farma fotowoltaiczna, wiatrowa czy biogazownia…
Pytanie na pozór tylko proste: jak skutecznie edukować Polaków w zakresie zielonej energetyki?
Uważam, że skuteczniejsze jest tylko pokazywanie korzyści, bo dobro planety niewielu obchodzi, tym bardziej, że Europa odpowiada tylko za 10% emisji. W 2022 r. wolumen energii dostarczonej do odbiorców końcowych zmniejszył się o ok. 2%, przy wzroście PKB o 4,9%. To zasługa prosumenckich instalacji PV, ale też oszczędzania, co prawda wymuszonego wysokimi cenami energii, ale liczy się skutek.
Widać, że Polacy są coraz bardziej świadomi co do wykorzystywania energii. Dlatego powinniśmy przede wszystkim edukować, o korzyściach płynących z gospodarki obiegu zamkniętego. Musimy ograniczyć liczbę wyrzucanych śmieci, nauczyć się je segregować, tak by odzyskiwać z nich jak najwięcej, a pozostałe przetwarzać, np. termicznie w gazyfikatorach, produkując gaz, następnie ciepło lub energię, potem wykorzystywane do wytwarzania wodoru.
Mogą się zająć tym samorządy, bo koszt takiej instalacji to kilkadziesiąt milionów złotych. Inwestycja zwraca się szybko, a mieszkańcy zapłacą mniej za śmieci, ogrzewanie. Łaskawszym okiem będą patrzeć na zieloną transformację. Na razie na poziomie lokalnego samorządu GOZ ma twarz bohaterów afery śmieciowej w Warszawie. Warto to zmienić.
Swoją rolę mają do odegrania inwestorzy. Niestety z niedowierzaniem patrzę na to co robią, mimo ogromnych możliwości. Ich aktywność z reguły kończy się po zakończeniu konsultacji społecznych, poprzedzających rozpoczęcie budowy. Potem jest uroczyste przecięcie wstęgi z przysłowiowym czekiem na 10 tys. dla szkoły, przedszkola, czy domem dziecka. I koniec. Wydaje się im, że wystarczy, że wpłacają do kasy gminnej podatki od dzierżawionych nieruchomości. To prawda, że dzięki tym pieniądzom można wyremontować szkołę, wybudować ścieżkę rowerową, itp. Ale prawdziwych beneficjentów inwestycji jest tylko kilku: to przede wszystkim właściciel OZE i w mniejszym stopniu osoby, które wynajmują mu grunty pod instalację .
I jak włączyć mieszkańców w ten proces?
W ub.r. energetyka wiatrowa zarobiła 5 mld zł brutto, przy 12 mld zł przychodów ze sprzedaży energii. Dlatego uważam, że wprowadzenie przez rząd przy liberalizacji zasady 10 h, obowiązku wydzielenia co najmniej 10% mocy zainstalowanej planowanej farmy wiatrowej i umożliwienia zainteresowanym mieszkańcom objęcia udziału w wytwarzanej energii, jest dobrym pomysłem (czy podobne rozwiązanie nie powinno zostać zaimplementowane dla wielkoskalowych farm fotowoltaicznych, których powstaje coraz więcej?).
Mieszkańcy do tej pory słyszeli, że tania czysta energia wyprodukowana przez oddaną w ich sąsiedztwie instalację zasili tysiące gospodarstw domowych, tylko, że trafiała ona do sieci, a oni płacili za energię na dotychczasowych zasadach, według taryfy G12 od dystrybutora. Teraz będą mogli kupić ją znacznie taniej. To powinno zwiększyć akceptację społeczną dla nowych projektów.
Wpływ na zatrudnienie instalacje OZE mogą mieć pośredni, dostarczając tańszą energię bezpośrednio do lokalnych przedsiębiorstw, mogą poprawić ich konkurencyjność – na razie jednak takich umów zawarto w skali kraju kilkadziesiąt. Powiedzmy szczerze farmy solarne i wiatrowe są bowiem praktycznie bezobsługowe. Serwisem zajmują się wyspecjalizowane firmy, które nie rekrutują lokalnie pracowników.
Spółki celowe, powoływane do budowy i zarządzania poszczególnymi farmami rejestrowane są z reguły w dużych aglomeracjach, tam gdzie siedziby mają inwestorzy. Część dochodów z CIT i VAT płaconych przez te spółki zasila więc kasę Warszawy, Poznania, a nie tych samorządów, na których terenie zbudowano instalację. Może warto to zmienić? Warszawiakom łatwo popierać rozwój OZE, kiedy przed domem nie stoi wiatrak o wysokości 150 m, a z okna nie widać ciągnącej się po horyzont farmy fotowoltaicznej, a do tego samorząd ma pieniądze na transport zeroemisyjny, ścieżki rowerowe, tylko, że z nie „naszych” podatków.
Jaka jest rola mediów w takiej edukacji?
Dziennikarze powinni rzetelnie informować. Także o ciemnych stronach zielonej transformacji. Budowa tylu farm fotowoltaicznych i wiatrowych wymagać będzie wyprodukowania w krótkim czasie ogromnych wolumenów betonu, stali, czym zajmuje się przemysł energochłonny, oraz zwiększenia wydobycia rud metali, jak miedź, srebro, czy pierwiastków ziem rzadkich, co doprowadzi do degradacji środowiska. A konkurencja o te zasoby do wzrostu cen, bo nie ma ich zamienników.
Warto pamiętać, że samochody elektryczne przez baterie są dużo cięższe niż spalinowe, przez to bardziej niszczą drogi, do tego emitują więcej pyłów ze ścieranych opon, co w niektórych przypadkach powoduje, że są bardziej emisyjne niż ich spalinowe odpowiedniki spełniające wyśrubowane normy emisji spalin!
Samochody elektryczne, jeśli się upowszechnią za kilka lat ze względu na swoją wagę nie będą wpuszczane na parkingi przy galeriach handlowych, zwłaszcza te starsze, niespełniające podwyższonych norm, bo będzie to grozić katastrofą budowlaną. Trzeba się będzie też liczyć z ograniczeniami w możliwości podróżowania – przewoźnicy promowi mogą odmawiać przyjęcia ich na pokład ze względu na podwyższone ryzyko pożaru, i konsekwencji zatonięcia jednostki. Na Półwysep Skandynawski będzie można pojechać samochodem, ale przez most na Sundem.
Czy Pana zdaniem kwestia OZE i zmian energetycznych będzie ważnym elementem kampanii przed wyborami do Sejmu? Bo nie ulega wątpliwości, że być powinna.
Uważa się, że zielona transformacja to domena obecnej opozycji: KO, Lewicy, Polska 2050. Tylko jak ci sami politycy, którzy wbijali symboliczną łopatę w Kozienicach, Opolu, czy Jaworznie, mogą być teraz wiarygodni mówiąc o konieczności szybkiej dekarbonizacji polskiej gospodarki. I choć to postulat słuszny, ze względu na walkę z ociepleniem klimatu, walkę o konkurencyjność polskiej gospodarki, trudno będzie im to wygumkować.
Większość posłów jeździ samochodami spalinowymi, i żeby to przykryć, czasami na potrzeby Instagramu, TikToka wsiada na chwilę na rower. Posłowie Lewicy zasłynęli ostatnio maksymalnego wykorzystywania limitu kilometrówki: zadeklarowali, że przejechali 42 tys. km rocznie. Pomijając, że mogliby okrążyć Ziemię, to przy emisji 250g CO2/km dla spalinówek daje to 10,5 tony CO2 do atmosfery rocznie! Jak taki szkodnik może mówić o ochronie klimatu?
Myślę, że paradoksalnie łatwiej będzie politykom PiS, choć tę formację uważa się za antyeuropejską, antyekologiczną. W ramach realizacji kroków milowych umożliwiających odblokowanie wypłaty środków z Krajowego Planu Odbudowy, zliberalizowano zasadę 10h, odmrażając znaczną część projektów wiatrowych na lądzie.
Rząd pracuje nad aktualizacją Polityki energetycznej Polski 2040, przewidującą istotne zwiększenie mocy OZE: w fotowoltaice, energetyce wiatrowej na lądzie, a zwłaszcza na morzu oraz uzupełnienie miksu o komponent małych reaktorów jądrowych. Choć do wyborów nie powstanie żadna elektrownia jądrowa, ani nawet farma lądowa na nowych zasadach, to będzie można mówić, że prawica wcale nie przekreśla OZE, wręcz je wzmacnia, ale ma też pomysł, czym zastąpić systemowe elektrownie węglowe (duży atom) i elektrociepłownie (SMR).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Rosołowski