Polacy chcą jak najszybszego zniesienia koronawirusowych restrykcji. Z badania IBRiS dla dziennika „Rzeczpospolita”, przeprowadzonego na początku tego miesiąca wynika, że aż 81,9% społeczeństwa pozytywnie ocenia decyzję rządu o zniesieniu niektórych ograniczeń od 12 lutego. Niemniej nadal obowiązuje wiele dotkliwych obostrzeń, jak np. zakaz działalności lokali gastronomicznych czy klubów fitness. Aktualne pozostaje zatem pytanie o logikę utrzymywania ograniczeń i ich uzasadnienie.
W ocenie ekspertów Instytutu Staszica tłumaczenie obostrzeń wycinkową i nieuwzględniającą polskiej specyfiki analizą opublikowaną w amerykańskim czasopiśmie „Nature” jest dalece niewystarczające. Należy spytać decydentów, dlaczego przez rok trwania pandemii nie wykonano w Polsce żadnych wiarygodnych badań, zwłaszcza najdłużej zamkniętych sektorów gospodarki i dlaczego pod uwagę brane są tylko wybrane badania, jak ma to miejsce w przypadku branży fitness.
Analiza „Nature” – nie do obrony jako uzasadnienie restrykcji
Artykuł „Nature” jest w zasadzie jedynym badaniem, na które w publicznych wypowiedziach powołują się urzędnicy, próbując wyjaśnić powody zamknięcia działalności poszczególnych branż. Jest on również promowany w mediach społecznościowych – wnioski z publikacji w postaci infografiki opublikowało np. Centrum Informacyjne Rządu.
Nie kwestionując wiarygodności tej analizy, należy zwrócić uwagę na kilka aspektów, które powodują, że nie może być ona wysuwana jako argument za zamykaniem działalności polskich firm. Po pierwsze – jest to analiza matematyczna, wykonana „zza biurka”, a nie medyczne badanie na wybranej grupie osób. Korzystając z danych dotyczących logowania się telefonów komórkowych określono, w jakich miejscach najczęściej, a w jakich najrzadziej przebywali Amerykanie i na tej podstawie oszacowano poziom ryzyka transmisji COVID-19. Już sam fakt, że przeciętny Amerykanin ma inne zwyczaje zakupowe i rekreacyjne, niż Polak, powoduje że przenoszenie wniosków z tych badań na polski grunt jest pozbawione sensu. Dodać należy, że ograniczenie tej analizy do posiadaczy telefonów komórkowych eliminuje z góry część osób, m.in. najmłodszych i najstarszych. W amerykańskim badaniu pominięto także kluczowy aspekt reżimu sanitarnego.
Po drugie, analiza uwzględniła tylko część placówek i – co niezwykle istotne – nie objęła transportu publicznego. Nie zbadano więc np. skali hipotetycznych zakażeń w salonach fryzjerskich i kosmetycznych czy w autobusach, pociągach oraz metrze. Tę wybiórczość widać zresztą po wynikach, opublikowanych na infografice CIR, które już na pierwszy rzut oka zaskakują. Otóż, gdyby przyjąć wyniki matematycznej analizy za dobrą monetę, do najbezpieczniejszych obiektów należą galerie handlowe i sklepy „codzienne” (cokolwiek przez nie rozumieć), za to znacznie większe ryzyko wiąże się z wizytą w sklepie z narzędziami, sklepie zoologicznym czy salonie samochodowym. Można zapytać, czemu wobec tego galerie handlowe pozostawały zamknięte – z wyjątkiem m.in. zlokalizowanych w nich… sklepów zoologicznych – skoro wedle artykułu w „Nature” te sklepy to rozsadnik koronawirusa. Ale to tylko jeden przykład na wybiórcze posługiwanie się wynikami uznanej za wiarygodną analizy.
Dla porównania brytyjski podmiot, odpowiedzialny za ochronę zdrowia (Public Health England)1 między 5 a 11 października 2020 r. przeprowadził analizę Test and Trace z udziałem ponad 37 tys. Brytyjczyków, którzy otrzymali pozytywny wynik tekstu na obecność COVID-19. Na podstawie geolokalizacji eksperci sprawdzili, jakie miejsca odwiedzały zakażone osoby na 7 do 2 dni przed wystąpieniem objawów. Okazało się, że najwięcej osób odwiedziło sklepy wielkopowierzchniowe/supermarkety (12,1 proc. badanych), natomiast z siłowni skorzystało jedynie 3 proc. W Polsce w szczycie zachorowań siłownie działały, chociaż z dużymi obostrzeniami (przede wszystkim zajęcia zorganizowane), a zamknięto je całkowicie kilka tygodni po szczycie zakażeń.
Wybiórcze podejście do badań
Eksperci oraz przedstawiciele dotkniętych restrykcjami branż (m.in. hotelarze) publicznie pytali Ministerstwo Zdrowia oraz Główny Inspektorat Sanitarny o powody pominięcia profesjonalnych badań, których wyniki różnią się od analizy przedstawionej na łamach „Nature”. Niestety, odpowiedzią jest milczenie.
Instytut Staszica w ogłoszonym w grudniu ub. r. stanowisku ws. zamknięcia branży fitness przywołał wyniki badań wykonanych w Wielkiej Brytanii2 i w Norwegii3, z których wynika, że kluby fitness odpowiadają za znikomy odsetek zakażeń. Tak, jak w przypadku badań dotyczących zakażeń w hotelach, również te badania zostały przez decydentów pominięte milczeniem. Można odnieść wrażenie, że starano się dobrać uzasadnienie w postaci badań dla już podjętych decyzji, a nie odwrotnie – podejmować decyzje w oparciu o wiarygodne badania.
Dlaczego nie ma polskich badań ws. zakażalności?
W marcu minie rok odkąd w Polsce odnotowano pierwszy przypadek zakażenia koronawirusem. Przez ten czas można było przeprowadzić w Polsce kompleksowe badania, na podstawie których dałoby się oszacować, jakie miejsca niosą ze sobą największe ryzyko zakażeń. Dzięki temu wprowadzane ograniczenia mogłyby przynieść lepszy skutek w postaci ograniczenia skali zakażeń, a wiele polskich firm mogłoby uniknąć tragicznej sytuacji, w jaką wpędził je zakaz działalności. Dodatkowo w debacie publicznej strona rządowa zyskałaby niepodważalny, merytoryczny argument w obronie podejmowanych decyzji. Obecnie podstawowymi argumentami są wspomniana amerykańska analiza, która w najmniejszym stopniu nie uwzględnia specyfiki polskiego rynku tudzież powoływanie się na obostrzenia w innych europejskich państwach, w których sytuacja jest znacznie poważniejsza niż w Polsce.
Ministerstwo Zdrowia powinno poinformować opinię publiczną, dlaczego takich kompleksowych badań nie zlecono. Być może – o czym nie wiemy – zostały one wykonane. W tej sytuacji warto zapytać, dlaczego ich wyniki nie zostały upublicznione i czy są wykorzystywane przy podejmowaniu decyzji o uderzających w gospodarkę restrykcjach.
Nie istnieje w tej chwili żaden harmonogram znoszenia obostrzeń – wszystko zależy ponoć od wskaźników zachorowań i śmiertelności. Do momentu, gdy jest to rządzącym na rękę. Gdy wskaźniki te nie dostarczają rządowi oczekiwanego uzasadnienia decyzji, to można usłyszeć, że i one nie dość wiernie oddają powagę sytuacji. Tym bardziej nie sposób pogodzić się z sytuacją, w której decyzje skutkujące tragediami tysięcy ludzi, pozbawionych środków do życia i zagrożonych utratą życiowego dorobku, podejmowane są bez oparcia w wiarygodnych, naukowych badaniach.
Źródło: Instytut Staszica