Dostarczenie do szkół pierwszej części „darmowego elementarza” – dumy resortu edukacji – kosztowało o 40 proc. więcej, niż kontrakt na dowóz trzeciej i każdej kolejnej.
Pod koniec sierpnia MEN chwalił się, że książka dotarła do szkół na czas. Nie wspomniano jednak, nawet słowem, o kosztach tej operacji – a wyniosły one prawie 330 tys. złotych. Ministerstwo już w maju ogłosiło przetarg na dystrybucję „Naszego elementarza”. Do konkursu stanęły cztery firmy, jednak nie wybrano zwycięzcy. Dlatego zadanie powierzono kuratoriom, a te – działając w pośpiechu – płaciły dostawcom z wolnej stopu znacznie więcej, niż zakładano na początku.
Od początku, kwestii tzw. darmowego podręcznika towarzyszy niesamowity chaos. Narzucono nieprawdopodobne terminy, dokonano fatalnych zmian w prawie, m.in. brak daty do ogłoszenia tego, jaki podręcznik jest wybrany. To narzuciło oczywiście bardzo duże kłopoty przy wyłonieniu dostawcy pierwszej części. Zadanie to otrzymali kuratorzy, dla których jest to kompletnie niezrozumiałe. Kurator powinien zajmować się czym innym, nie rozprowadzaniem książek. To początek XXI wieku, a kurator niczym listonosz rozprowadza podręczniki – to jakiś kompletny absurd. Oczywiście w takim chaosie, zamieszaniu, interes publiczny w postaci pieniędzy schodzi na plan dalszy i to jest całe tło tego przedsięwzięcia–podkreślił poseł Lech Sprawka, członek sejmowej Komisji Edukacji.
Źródło: http://wpolityce.pl