Powstał komitet o nazwie Pracujmy Krócej, stworzony gównie przez działaczy partii Razem. Jest strona internetowa, gdzie można składać podpisy pod projektem ustawy. Potrzebne jest ich 100 tysięcy, by ustawa trafiła do Sejmu. Pewnie nie będzie z tym większego problemu, bo oprócz pracoholików, chyba każdy chce pracować krócej za te same pieniądze. Komitet domaga się wprowadzenia 7 godzinnego dnia pracy w miejsce obowiązującego 8 godzinnego. Rozumiem lewicową inicjatywę lewicowej formacji. Nie bardzo rozumiem natomiast po co to robić i dlaczego tę kwestię należy regulować ustawowo – zastanawia się ekspert ds. PR Jerzy Wysocki.
Jest prawdą, że w różnych krajach dzienny i tygodniowy czas pracy wygląda różnie. Średnia w krajach OECD to 37 godzin tygodniowo. W Polsce, 40 godzin i nigdy nie budziło to kontrowersji. W Europie mamy różne przypadki. Niemiecki związek zawodowy metalowców wywalczył 28 godzin, na razie tylko na terenie Badenii – Wirtembergii. W Holandii od lat obowiązuje 29 godzinny tydzień pracy, W Danii 32 godziny. We Francji w 2000 roku, lewicowy rząd Jospina wprowadził 35 godzin, lecz pod wpływem nacisków organizacji pracodawców kolejne rządy wydłużały czasokres pracy.
Obniżenie czasu pracy przy zachowaniu tego samego wynagrodzenia, to de facto podwyżka wynagrodzenia za godzinę. Jeden z magazynów wyliczył, że koszty nadgodzin zwiększyłyby wydatki na płace o 18 procent. Oznacza to obniżenie stopy zysku albo wręcz stratę. W obu przypadkach prowadzi to zmniejszenia kwot podatkowych odprowadzanych przez przedsiębiorstwa, a więc mniejsze wpływy budżetowe. Przy obecnie dominującej doktrynie rozdawnictwa pieniędzy na transfery socjalne, mamy kłopot. Czyli błędne koło.
Oczywiście można mówić o zwiększeniu efektywności pracy. Fakt, w latach 1993 – 2016 wydajność pracy w Polsce wzrosła prawie dwuipółkrotnie (wśród czołówki OECD ustąpiliśmy pod tym względem jedynie Korei i Japonii). Ale to były proste rezerwy. I tak, od państw mogących pochwalić się największą efektywnością, dzielą nas aż trzy długości. Wydaje się więc, że nim pomyślimy o skróceniu czasu pracy, pomyślmy o dalszym zwiększaniu efektywności, bo tu są realne deficyty i rezerwy.
Zamiast myśleć o skróceniu czasu pracy, warto zastanowić o jej uelastycznieniu. Jest więcej zleceń na zakup okien, czy mebli, gdyż mamy boom w budownictwie mieszkaniowym, trzeba to wykorzystać. Pracownicy niech pracują dłużej i zarabiają więcej. Przyjdą spadki, jak to już bywało, będą mieć więcej czasu dla siebie (mecze w TV, seriale, piwo). W takiej sytuacji warto zrezygnować z anachronicznego terminu „godziny nadliczbowe”. Rozliczajmy to w skali np. roku. W mojej firmie, już przy rozmowie kwalifikacyjnej lojalnie uprzedzam, że słowa „zrobiłam to po godzinach” są zakazane. Co mnie obchodzi, jak długo ktoś pisze komunikat prasowy. Ma być napisany na i tyle. Panie sprzątające moje mieszkanie też nie mogą liczyć na stawkę godzinową. Ma być czysto i już.
I ostatnia sprawa. Po co te kwestie regulować ustawą. Każda firma ma swoją specyfikę. Czas pracy powinien być tylko i wyłącznie efektem uzgodnień pomiędzy pracodawcą a pracownikiem. I to na zasadach całkowitej dowolności. Co rządzącym do tego, jak się strony się umówią.
Źródło: http://wei.org.pl/article/czas-pracy-efektywnosc-i-wolnosc-wyboru/