Do polskiego słownika politycznego wszedł nowy termin: kilometrówka. Termin prosto brzmiący lecz w istocie skomplikowany w swoim znaczeniu. Definiują go politycy, którym znany jest z autopsji, dziennikarze badający to zjawisko, prokuratorzy dla których termin to nowy więc wymagający pogłębionej analizy. Czekamy na głosy etyków i duchowieństwa – możemy przeczytać w najnowszym wpisie na blogu Jerzego Wysockiego.
Sądząc po treści programów informacyjnych ostatnich tygodni można przypuszczać, że obok braku śniegu, walorów i mankamentów Pendolino, kilometrówka stanie się przedmiotem debat i sporów przy świątecznym stole.
Pozwolę też więc sobie na drobną lecz konstruktywną refleksję. Parlamentarzyści są wybrańcami narodu. Logiczna jest więc teza, że jaki naród taka jego reprezentacja. Polacy znani a nawet szanowani są za spryt, kombinowanie i bardzo różnie pojmowaną przedsiębiorczość. Co więc w tym szokującego, że ich reprezentanci mają te same przymioty. Mętne regulacje były wszystkim na rękę. Całej politycznej klasie, która skwapliwie korzystała z różnych furtek by dorobić do pensji. Inna sprawa że niektórzy te furtki zaczęli otwierać łomem lub przez płot przechodzić po pijaku.
Miało być konstruktywnie. Jestem przeciwnikiem finansowania partii przez budżet państwa czyli przez wszystkich podatników. Ale skoro już tak jest, to niech partie wezmą na siebie rozliczanie wyjazdowej aktywności posłów i swoich ministrów. Partie mają dotacje na swoją działalność. Niech szefowie i zarządy decydują na co wydać tę kasę; ekspertyzy, spoty, krawaty, kolacje, wyjazdy do wyborczych okręgów czy turystykę. Poszczególnych posłów niech rozlicza zarząd partii, niech sprawdza faktury, stany liczników w prywatnych samochodach, akceptuje zagraniczne delegacje takim czy innym środkiem lokomocji. Niech posłów pilnują ich partyjni szefowie. To oni wciągnęli ich na listy, powierzyli ministerialne teki. Partyjnych szefów rozliczy rada nadzorcza, w tym przypadku elektorat przy najbliższych wyborów. Proste?
A jeszcze prostsze będzie jak znikną publiczne pieniądze z partyjnych budżetów (niezrealizowany postulat PO) a zastąpi je dedykowany odpis podatkowy (dawny postulat Palikota). Czy wówczas podatnik – wyborca wpisze do PIT partie od egotycznych podróży i odda na nią głos. Czy przeznaczy prywatne środki na partię, której posłowie okrążają świat samochodem lub na Cyprze trenują po pijaku jazdę wózkiem golfowym.