Przez wiele lat politycy obu największych partii nie potrafili Polakom przekazać tego, co było oczywiste: że nadchodzi kres energetyki węglowej i im szybciej przestawimy się na atom i OZE, tym mniej nas wszystkich będzie to kosztować. Ale jak to zrobić, skoro opozycja z chęcią oskarży rządzących o likwidację miejsc pracy i szykowanie zagłady polskiej gospodarce? Skutki odwlekania tego problemu widzimy choćby po rachunkach za prąd… Dokładnie taką samą sytuację mamy z kolejnymi odsłonami pomysłu na nieoprocentowane bądź bardzo nisko oprocentowane kredyty na mieszkanie.
Nikt nie powie, że kupno własnego M w Polsce nie jest dostępne dla wszystkich. I w związku z tym nikt skutecznie nie wprowadza alternatywnych rozwiązań. A to dopiero może doprowadzić do prawdziwej katastrofy.
Populistyczne obietnice, a koszty budowy idą w górę
Ceny mieszkań osiągnęły astronomiczny pułap, jeśli odnieść je do przeciętnej płacy w Polsce. Kluczowe nie są tu wysokie marże deweloperów, ale po prostu rosnące koszty budowy. Średni koszt budowy metra kwadratowego mieszkania wynosi obecnie około 6,3 tys. zł i w ciągu roku wzrósł o niemal 20%. Jeśli chodzi o ten sam koszt w dużych miastach, to jest on nawet o tysiąc złotych wyższy. Rosną koszty pracy (i brak rąk do pracy), materiałów budowlanych oraz koszt gruntu. Nawet gdyby deweloper budował charytatywnie, to pięćdziesięciometrowe lokum poza centrum Warszawy nie mogłoby kosztować mniej, niż 350-400 tys. zł, a i to pod warunkiem, że ktoś o dobrym sercu podarowałby grunt.
Pomysły na rozwiązanie problemu dostępności mieszkań przez różnego rodzaju kredyty 2% albo 0% są może i atrakcyjne jako narracja przed wyborami, lecz w żaden sposób nie pomagają w rozwiązaniu problemu. Po pierwsze, może z nich skorzystać tylko niewielka grupa chętnych, bo budżet nie jest z gumy. Po drugie – jeśli nawet dzisiaj budżet te koszty udźwignie, to za kilka lat mogą okazać się kamyczkiem, który przeważy szalę w kierunku finansowej katastrofy.
Najważniejsze jest zaś to, że rządzący wcześniej i rządzący obecnie nie chcą zdefiniować istoty problemu. A jest nią nie tyle brak możliwości zakupu mieszkania przez młodych Polaków, ale w ogóle brak dostępności mieszkań dla tych, którzy własnego M nie odziedziczyli albo nie są dość zamożni. Mają oni do wyboru kupno mieszkania na kredyt, na który ich nie stać, bądź wynajem za kwotę, na którą też ich nie stać (w dodatku bez gwarancji, że właściciel tej kwoty drastycznie nie podniesie lub nie każe opuścić mieszkania, bo chce je np. oddać dziecku). W tej sytuacji podsycanie przekonania, że „mieszkanie jest prawem, nie towarem” i roztaczanie wizji taniego lokum na własność dla wszystkich chętnych jest szkodliwym populizmem.
Wspierać budownictwo komunalne zamiast mamić tanimi kredytami
Powiedzmy szczerze: żadne specjalne programy ani dopłaty nie odwrócą rynkowego trendu, a jedynie stworzą niewielką grupę uprzywilejowanych szczęściarzy i dużą grupę wściekłych, że się na przywileje nie załapali.
Jednocześnie w Polsce bardzo małą wagę przykłada się do rozwoju budownictwa komunalnego. Do inwestycji, które gwarantowałyby dostęp do mieszkań na wynajem w przystępnej cenie. Takich, które nie byłyby własnością lokatorów, ale w których można by mieszkać do końca życia. I nie chodzi o to, by państwo przerzuciło po prostu problem na samorządy, jak to ma często w zwyczaju, ale aby swoje wysiłki skierowało w tym kierunku.
Jednak, aby było to możliwe, trzeba powiedzieć wprost: dziś w europejskich metropoliach kupowanie mieszkania na własność nie jest regułą. I skupić się na budownictwie komunalnym dostępnym dla polskiej klasy średniej. Dlaczego w Wiedniu może to być sprawdzone i powszechnie stosowane rozwiązanie, a w Warszawie, Krakowie czy Gdańsku już nie?
Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby obecny rząd odważnie ogłosił, że stawia na taką formę rozwiązania problemu mieszkaniowego, a nie na kredyt zero procent, to opozycja przypuściłaby atak, że oto władza chce pozbawić Polaków prawa do własnego mieszkania. Sądzę, że jednak warto szukać realnych rozwiązań, a nie szykować kolejne nieskuteczne programy lub szukać winnych wśród przedsiębiorców. Do tego potrzebna jest także zgoda wśród wszystkich uczestników rządzącej koalicji, co również łatwe nie będzie. Warto jednak spróbować, bo stawka jest ważna i wysoka – przede wszystkim dla pokoleń, które wkraczają w dorosłe życie.