Jak być odpowiedzialnym przed świętami? Ktoś powie, że trzeba raz jeszcze sprawdzić kontakty w telefonie, zaktualizować listę maili po to, aby o nikim nie zapomnieć wysyłając świąteczne życzenia. Kolejna sprawa to prezenty. Mimo, że do świąt zostało jeszcze niewiele ponad tydzień, warto traktować ten czas w kategorii kilku godzin, bo i tak większość z nas ruszy na prezentowe łowy w ostatni weekend. Co jeszcze? Na pewno porządek w domu, zakup choinki, wystrój. No i w końcu potrawy, wszak tradycji musi stać się zadość, dlatego na stole nie może zabraknąć barszczu z uszkami, śledzia no i oczywiści karpia. Świąteczna tradycja jest niestety okupiona ofiarami, i nie chodzi tu o to, że zapomnimy o jakimś prezencie czy życzeniach. Chodzi o karpia.
Wielu z nas przynajmniej raz w dzieciństwie bawiło się z karpiem pływającym w wannie tuż przed ofiarowaniem go na kuchennym ołtarzu. Egzekucja, bo trzeba to nazwać w ten sposób, odbywała się jednak (najczęściej) bez naszego udziału. I dobrze, dzięki temu zachowaliśmy miłe wspomnienia. Ale dziś, kiedy to od nas zależy powodzenie projektu „święta”, warto się zastanowić nad odpowiedzialnością która na nas spoczywa, za naszych bliskich, a także za tych, którzy „pomagają” nam w świątecznej atmosferze. Na początku fakty.
Karp po odłowieniu trafia do rybnego magazynu. Wtedy jeszcze nie jest źle, o ile producent nie przekroczy liczby przechowywanych w zbiorniku ryb. Następnie karpia czeka transport do sklepu. W specjalnych basenach, a raczej w tzw. samochodowych zbiornikach, setki karpi w wodzie z wodociągu zmuszone są oddychać powietrzem atmosferycznym. To początek ich męki. Po przyjeździe do sklepu sztuki są odławiane i przerzucane do kolejnych zbiorników. Stres, jaki przeżywa ryba jest ogromny, każdorazowe łapania i przerzucanie to liczne urazy i ból. W sklepowym zbiorniku czeka na nich kolejna niespodzianka – woda z chlorem. Ktoś powie, ze karp jest rybą odporną – zgadza się, ale w tym przypadku oznacza to, że ich cierpienie ciągnie się w nieskończoność. Najtwardsze, te które nie „usną”, przechodzą kolejną próbę – foliowa, szczelnie zamknięta torba i transport do domu klienta. Jeśli się nie uduszą, to zamarzają żywcem na przystanku tramwajowym. A co potem? Ku uciesze najmłodszych, karp jest wpuszczany do wody, oczywiście wody z kranu. Może jeszcze tli się w nim nadzieja, że przeżyje? Może, ale mija szybko, z każdym uderzeniem tępym narzędziem w głowę.
Co zrobić? Nikt oczywiście nie ma zamiaru przekonywać, że należy zrezygnować z jednej z najważniejszych pozycji na świątecznym stole, zaraz przecież mogą zaprotestować obrońcy śledzi, tudzież innych przysmaków! Tradycja jest ważna, ale zachowajmy umiar. Rozwiązanie jest proste – karp w płatach, czyli omijamy cały okrutny poprzedni akapit, którego ze względu na okrucieństwo nie powstydziłby się głośno czytać żaden średniowieczny dyktator.
Ale to naszą postawą musimy zmusić sprzedawców do humanitarnego zachowania względem zwierząt, bo jeśli ci zauważą, że sprzedaż pół żywych ryb spada, przerzucą się na ryby w płatach. Warto też wyróżniać sieci, które od lat zachowują odpowiedzialną postawę, m.in. sieć sklepów Biedronka, gdzie kupimy tylko ryby w płatach. Po za tym, jak przekują przedstawiciele sieci, karp zachowuje w ten sposób świeżość i walory smakowe.
A pomyślmy, jak lepiej będzie smakował karp, który usnął spokojnym i szybkim snem, niż ten, który na jawie umierał przez kilka ostatnich dni.
Witold Kołodziej