Gospodarka, głupcze! (ang.: It’s the economy, stupid) – to słynne hasło kampanii wyborczej Billa Clintona w 1992 r. ma dziś swój młodszy odpowiednik (w zasadzie całą masę). Jak on brzmi? Edukacja, głupcze!
Bez edukacji daleko nie ujedziemy, choćby w dziedzinie ekologii i przekonania, że każdy z nas może przyczynić się do poprawy powietrza, którym oddychamy.
A że z powszechną edukacją w tym zakresie nie jest najlepiej, przekonujemy się codziennie, choćby obserwując pracę kierowców autobusów miejskich w wielu miastach. Co kierowcy robią złego? Otóż bardzo wiele.
Na przykład nie wyłączają silników podczas postoju, ba, często “gazują” niemiłosiernie. Przecież to tylko kilka, kilkanaście minut. Ja przecież nie mam wpływu na klimat – mówią. Są w “mylnym błędzie”.
Dlaczego tak robią? Bo się muszą ogrzać, to mówią zimą, a drugie pół roku przecież muszą się ochłodzić. I tak w kółko Macieju. Droga donikąd.
To samo dotyczy dużej części z wielu milionów kierowców niezawodowych, którzy postępują podobnie (często nie wyłączają silników).
Po co martwić się jakimś klimatem, jakimiś emisjami CO2. Koń (rząd, Komisja Europejska) ma duży łeb, to niech się martwi, jak to zmniejszyć. Oni wymyślają przepisy, to niech je egzekwują.
Ba. Jest oczywiście kodeks drogowy. No ale trudno postawić przy każdym postoju autobusowym policjanta wlepiającego mandaty za jego nieprzestrzeganie.
Chodzi przecież o zbędną emisję spalin do atmosfery. Włączony silnik na postoju produkuje ich często nawet więcej niż w trakcie jazdy, szczególnie jeśli jest zimny i musi się rozgrzać.
Rachunek jest prosty: liczba miast razy liczba autobusów spalinowych (liczba elektrycznych na razie nie ma znaczenia dla równania) – daje to niebagatelną porcję spalin. I tak codziennie.
Choćbyśmy nawet kupili tysiąc “elektryków”, i nie wiem, jak się starali, nic z tego nie będzie.
Zatem trzeba edukować, edukować i jeszcze raz edukować, bo tylko to da pożądany efekt, nie tylko w opisywanym przypadku. Nadzieja w najmłodszym pokoleniu? Oby.