Rewolucyjne przewracanie idei D&I za pomocą filmów

W branży filmowej pojawił się trend obsadzania czarnoskórych aktorów w rolach tradycyjnie granych przez aktorów białoskórych. W skrajnych przypadkach oznacza to fałszowanie historii, robienie ludziom wody z mózgu i przewracanie idei D&I. Czyli działanie społecznie nieodpowiedzialne.

Od razu ważne zastrzeżenie – nie chodzi o filmy z gatunku fantasy czy historyczno-przygodowe, w których pojawiają się drugorzędne postaci grane przez czarnoskórych aktorów. Można zrozumieć oburzenie fanów Tolkiena czy Wiedźmina Andrzeja Sapkowskiego, jednak fantasy jest gatunkiem, w którym licentia poetica jest dopuszczalna. Podobnie rzecz ma się na przykład z czarnoskórymi Maurami czy tam Saracenami w filmach „Robin Hood” albo „Królestwo niebieskie”.

Teoretycznie można dopuścić, że do powracających z wypraw krzyżowców dołączył arabski wojownik. Jest to bardzo mało prawdopodobne, lecz teoretycznie jeszcze jakoś tam dopuszczalne. No i oczywiście nie chodzi o zawodowe umiejętności aktorek, one same nie są tu istotne. Dostały propozycje i zagrały, to część ich profesji.

Chodzi o jaskrawe fałszowanie realiów historycznych, sięgające do szczytów absurdalności

W miniserialu Channel 5 o Annie Boleyn, królowej Anglii oraz drugiej żonie Henryka VIII, tytułową rolę odegrała czarnoskóra aktorka Jodie Turner-Smith. Osadzałoby to raczej film w kategorii fantasy. Tylko że film ma kategorię dramatu kostiumowego.

„Koloru skóry Turner-Smith nie należy odczytywać dosłownie. To nośnik metafory: podkreśla wyobcowanie królowej” – napisała jedna z recenzentek na specjalistycznym portalu filmowym Filmweb. Jej konkluzja: „Niestety reakcje publiczności i zaniżanie oceny dzieła z uporem godnym lepszej sprawy pokazują, jak wiele trzeba zrobić w społeczeństwie w kwestii rasizmu strukturalnego i dlaczego trudno rozmawiać z białymi o kolorze skóry”.

Czyli przeciwnicy historycznych fałszerstw są już ideologicznie spychani do worka z napisem „Rasiści”

Tak rozumując można żałować, że roli nie zagrał Woody Allen odziany w strój kosmity. Byłoby to mocniejsze podkreślenie wyobcowania żony angielskiego władcy.

W serialu „Wikingowie: Walhalla” (Netflix) postać wikinga jarla Haakona gra czarnoskóra Caroline Henderson, piosenkarka pop. No i co tu napisać… Wikingowie najeżdżali na Bizancjum, jednak założenie, że przywieźli stamtąd na drakkarze czarnoskórą kobietę, nadali jej męskie imię i uczynili przywódcą, także sytuuje film w strefie fantasy, a nie „dramatu historycznego”. Ani nawet historyczno-przygodowego.

Decyzje producentów są podyktowane przyjętymi zasadami, zgodnie z którymi produkcje powinny spełniać kryteria dotyczące różnorodności płciowej czy etnicznej. Otóż tak pojęte jak widać w filmach przyjęte zasady tych kryteriów różnorodności nie spełniają. One ideę różnorodności ośmieszają, wywracają i przysparzają jej wrogów.

Tego typu podejście do różnorodności przypomina gorliwość pierwszych rewolucjonistów, francuskich jakobinów czy bolszewików. Z tak wielkim zapałem wdrażali szczytne idee, że uczynili z nich karykaturę i zagrożenie dla umysłów, dusz i ciał tych, którym miały służyć. No ale jak powiedział Lenin, „kino jest najważniejszą ze sztuk”. Jak widać, Lenin jest wiecznie żywy.

Politpoprawni rewolucjoniści z świata kultury stanowią zagrożenie dla idei D&I

Wtłaczają ją w spory ideologiczne, upolityczniają, przekształcają w fałsz i groteskę. W rezultacie słysząc hasło „D&I”, wielu ludzi nie będzie go kojarzyć z korporacyjnym ładem, z czynnikiem sprzyjającym biznesowej efektywności. Będą ją kojarzyć z narzucaniem kłamliwej wizji o czarnoskórej żonie Henryka VIII i normandzkiego wojownika – kobiety, ale z imienia mężczyzny.

No właśnie, przy okazji – tego typu wykwity ciężkiej umysłowej pracy producentów filmowych mogą rodzić pewne problemy nawet zwolennikom równości płci i feminatywów. Jak określą filmową postać Haakona? Jak ją nazwą? Władca? Władczyni? Wikingka Haakon? Wojowniczka Haakon? No ale to już wątek oboczny.

Ważniejszy jest drugi wątek, czyli społeczna nieodpowiedzialność Channel 5 i Netflix.

Bo nie można mierzyć ludzi własną miarą, nie każdy ma wiedzę historyczną czy szerzej – kulturową. Tak na świecie, jak i w Polsce jest z nią gigantyczny problem. Na Zachodzie może nawet większy, ale u nas też ogromny.

Z badań przeprowadzonych przez PISA i OECD wynika, że co szósty polski magister to analfabeta funkcjonalny. Aż 40 proc. Polaków nie rozumie tego, co czyta, a kolejne 30 proc. rozumie, ale w niewielkim stopniu. A o stanie wiedzy młodego pokolenia można się przekonać oglądając uliczne sondy typu „Matura to bzdura”. Jeden z posłów lewicy twierdził, że Powstanie Warszawskie wybuchło w 1988 r. a już rok później został wprowadzony stan wojenny.

Oznacza to, że wielu ludzi może przyjąć za prawdę historyczną historyczne zakłamania. Jest to więc działanie zaprzeczające idei CSR i ESG.

Można mieć jedynie nadzieję, że Netflix, Channel 5 czy podobni im rewolucyjni gorliwcy nie sfilmują „Krzyżaków” albo „Potopu”. Czarnoskóra aktorka grająca Wielkiego Mistrza Ulricha von Jungingen albo Jędrzej Kmicic odtwarzany przez aktora rodem z Dalekiego Wschodu owocowałoby tak wściekłością widzów, jak wysypem kabaretowych skeczy.

Bogusław Mazur