Przeciwnicy gospodarczych liberałów powtarzali, że nie można dopuścić, by biedni w Polsce stawali się jeszcze biedniejsi, a bogaci – jeszcze bogatsi. Nie trzeba być socjalistą, aby zgadzać się z twierdzeniem, że duże rozwarstwienie dochodów jest szkodliwe dla społeczeństwa i dla gospodarki. Niestety, po siedmiu latach od zainaugurowania rozbudowanych programów socjalnych (czemu, niestety, towarzyszą coraz to nowe pomysły obciążeń fiskalnych dla biznesu) okazuje się, że nierówności rosną. I to, a nie rozmaite tematy zastępcze, powinno być ważnym elementem debaty przed wyborami parlamentarnymi – podkreśla Krzysztof Przybył, prezes Fundacji Polskiego Godła Promocyjnego „Teraz Polska”.
„Wykresy z ostatnich raportów GUS o realnych dochodach gospodarstw domowych z pracy i emerytur przypominają trajektorię samolotu, który utracił silniki i coraz gwałtowniej spada” – spuentowano na portalu Forsal.pl, analizując dane GUS. Spadek realnych wynagrodzeń wynikający z inflacji to jedno, a coraz większe – nie zawsze uzasadnione „niewidzialną ręką rynku” – różnice w wynagrodzeniach różnych branż to drugie. Czy wiedzą Państwo, o ile procent między listopadem a grudniem ubiegłego roku wzrosło przeciętne wynagrodzenie w górnictwie? O ponad 36%. W rolnictwie, leśnictwie, łowiectwie i rybactwie jeszcze więcej, bo o 74,3%. Na drugim końcu skali mamy budownictwo (4,6%) oraz gastronomię i hotelarstwo (2,6%).
„Wstępna analiza szczegółowych danych GUS za cały 2022 r. pokazuje, że na średnio 13-procentowy wzrost nominalnych wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw (powyżej 9 osób) złożyły się podwyżki i premie antyinflacyjne rzędu 30 procent dla nielicznych i rachityczne, kilkuprocentowe wzrosty płac większości” – czytamy we wspomnianym tekście. A zatem mamy grupę dużych firm, z odpowiednią finansową poduszką, które stać na rekompensowanie pracownikom rosnących kosztów życia. W warunkach braku rąk do pracy w wielu sektorach gospodarki nie jest to dobroczynność, a warunek zatrzymania pracowników. I znowu, spójrzmy na drugi koniec skali. Tam mieszczą się małe firmy i mikroprzedsiębiorstwa, które jednocześnie muszą borykać się z presją płacową, rosnącymi kosztami energii i w ogóle – kosztami bieżącej działalności.
Na pociechę można wspomnieć, że rozwarstwienie dochodów pogłębia się także w zamożnych państwach „starej Unii”, m.in. z powodu zmian wywołanych cyfryzacją wielu sektorów i wzrostem zapotrzebowania na wykwalifikowanych specjalistów. Na pytania o dwucyfrową inflację nasi włodarze odpowiadali przez długi czas, że na Zachodzie też borykają się z tym problemem. Nie sądzę, aby przedsiębiorcy w kampanii wyborczej chcieli usłyszeć, że to nie tylko polski problem, albo że Polska musi podążać za unijnymi trendami. Nasza gospodarka stoi przed wyzwaniami, z jakimi nie mieliśmy do czynienia dziesięć ani dwadzieścia lat wcześniej. Faktyczna nieskuteczność prowadzonej przez obecny rząd socjalnej polityki – jeśli skutek mierzyć zmniejszaniem nierówności – pokazuje, że nie ma żadnego pomysłu na zmierzenie się z tymi wyzwaniami. Nie jest nim ani łożenie kolejnych miliardów na kolejne programy socjalne, ani zapowiedzi powrotu do kursu sprzed 2015 roku. Tylko, czy nasi politycy podejmą to wyzwanie, zamiast osią sporu czynić kwestie obyczajowe i światopoglądowe?