Uwolnić władzę od zdziwienia

Huragany przeszły przez Polskę. Teraz pół kraju twierdzi, że doszło do największej tragedii narodowej, a pół kraju nie wie o co chodzi? To najlepszy dowód, że Polacy żyją w dwóch alternatywnych rzeczywistościach: deklaratywnej i fizycznej – uważa Juliusz Bolek, Przewodniczący Rady Dyrektorów Instytutu Biznesu.

 

Straty wywołane kataklizmem – co do tego nie ma żadnych wątpliwości – są znaczące. Jednak nie wiele się różnią od innych, które co jakiś czas nawiedzają Polskę, bez względu czy są to powodzie stulecia, śnieżyce stulecia, huragany stulecia itd. itp. Kiedy się już trochę żyje to histeryczne opisy zjawisk atmosferycznych budzą politowanie. Zupełnie inaczej wygląda sprawa z osobistymi dramatami osób, które w wyniku anomalii pogodowych zostały poszkodowane. W chaosie pokataklizmowym najbardziej rozchodzi się o ludzi, aby otrzymali oni wsparcie w swojej trudnej sytuacji. Im naprawdę jest obojętne czy winni opieszałości w niesieniu pomocy są wójt, starosta, wojewoda, minister czy premier.

Podobno jak kogoś zaleje powódź to jego wina, bo pobudował się na terenach zalewowych. To samo dotyczy tych, których zaskoczyła zima, bo przecież jaki mamy klimat wszyscy wiedzą. Podobnie jest z tymi co wzięli kredyt we frankach szwajcarskich, chociaż powinni wiedzieć, że jest on tylko denominowany w obcej walucie. Jak ktoś jest gapa to jego wina, bo przecież powinien się ubezpieczyć. Polska tradycyjnie ponosi klęskę w swojej fundamentalnej roli jaką jest ochrona swoich obywateli. Państwo nie potrafi nawet np. skutecznie dochodzić pisania w języku polskim nazwisk Polaków żyjących na Litwie, choć formalnie jest to chronione nawet przez prawo europejskie.

Od czasu kiedy sięgam pamięcią, każda władza, w przypadku kataklizmów, nie zdawała egzaminu. Zupełnie mnie to nie dziwi. Trudno, aby przewidzieć, że mleko się rozleje, bo przecież nikt nie chce aby tak się stało, a skoro rozlania nikt nie zaplanował to jeszcze trudniej z tym później sobie poradzić. Kiedy kataklizm przytrafia się na początku długiego weekendu to już jest Armagedon, bo przecież państwo na ten czas zamiera. Żywioł powinien wiedzieć, że jest czas odpoczynku i w tym czasie powinien leniuchować, a nie szaleć. Nie wiem tylko dlaczego w czasie weekendów zamierają też wszystkie instrukcje, służby, sztaby kryzysowe? Okazuje się, że krajowy system zarządzania kryzysowego nie jest wart funta kłaków. Każdy kataklizm potrafi go zaskoczyć.

W przypadku ostatnich klęsk żywiołowych najbardziej martwi mnie to, że kompletnie zawiodły służby meteorologiczne. Potrafią one z kilkudniowym wyprzedzeniem ostrzegać przed wiatrem pędzącym z szybkością 70 km na godz., ale kiedy wiatr wieje już z prędkością 150 km, to po prostu nie zdążają z informacją. Oglądając programy telewizyjne i śledząc przepowiadaczy pogody, wiem, że na ich prognozach nie tylko nie można polegać, ale nawet nie wolno. Granica błędu może wynosić do 100 proc. Ostatnio przebywałem na Suwalszczyźnie i każdego dnia – przez dwa tygodnie – byłem zapewniany przez media masowego rażenia, bez względu na reprezentowane opcje polityczne, o padających deszczach. Na 14 dni deszcz spadł raz. Tak złych typowań nie ma nawet niewidoma małpa grająca w ruletkę.

Mógłbym się z tą aberracją wróżbitów pogodowych nawet pogodzić, gdyby nie Amerykanie. W Stanach Zjednoczonych klęski żywiołowe są zjawiskami powszednimi, a ponieważ wyrządzają gospodarce poważne straty, to zaangażowali oni gigantyczne pieniądze w ich przewidywanie. Ponieważ Ameryka nie jest wyizolowaną wyspą, więc tamtejsi badacze pogody, z automatu przewidują większość znaczących zjawisk atmosferycznych na świecie. Jestem przekonany, że wiedzieli również o tym co się wydarzy w Polsce w długi weekend. Dlatego chciałbym, zamiast zniesienia wiz do Stanów Zjednoczonych, aby Amerykanie udostępnili nam swoje know how w zakresie przewidywania zjawisk atmosferycznych, tak aby już żaden polski rząd nie był zdziwiony, bo to żenujące i nudne.

Źródło: http://blogi.polskatimes.pl/zyskiistraty/2017/08/17/uwolnic-wladze-od-zdziwienia/