Pablo: jechać nie jechać? – tom 2

Ukazał się drugi tom „pamiętniko – rankingu”, jak książkę tę określono na okładce, „Jechać nie jechać?”. Pierwszy, wydany nieco ponad rok temu, wyróżniony został Nagrodą Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter” za rok 2017. Jest to, przypomnę, bo zrecenzowałem go natychmiast po jego otrzymaniu i tekst ten jest nadal do przeczytania na naszych łamach, coś nowego w naszej literaturze turystyczno – podróżniczej. Połączenie relacji, częściowo reportażowych, z podróży po kraju i świecie, ale także innych wydarzeń z przeszłości nie tylko autora, często luźno, lub wcale nie związanych z przewodnim tematem oraz elementów przewodnika, poradnika i subiektywnego rankingu kierunków turystycznych. Wzbogaconych o anegdoty, bo autor jest świetnym, jak mówią Rosjanie „anegdotczykiem”, gawędy, celne spostrzeżenia oraz rady, pomysły i oceny komponowane w wielobarwne, ciekawe narracje. Przy czym książka ta napisana jest świetnie, mimo iż przeskoki tematyczne zmuszają czytelnika w wielu miejscach do szczególnej uwagi.

 

Autor pisujący pod pseudonimem Pablo jest biznesmenem, z wykształcenia i wykonywanego w młodości zawodu lekarzem weterynarii, stąd wiele fascynujących wspomnień z tamtego okresu. Także epizodu, jakim była praca „kowboja” – opiekuna krów na farmie w USA. Ale był również pilotem wycieczek zagranicznych i opiekunem przyjeżdżających do Polski na polowania cudzoziemców. A z zamiłowania jest podróżnikiem, obieżyświatem, który odwiedził już grubo ponad sto krajów i wszystkie kontynenty, przepłynął jachtem Pacyfik i „z niejednego pieca i kuchni jadł”. Niespecjalnie musi liczyć się z groszem, ma więc niezliczone obserwacje nie tylko z miejsc popularnych i względnie łatwo dostępnych także dla naszych, niezbyt zamożnych turystów, ale również droższych klubów, restauracji, parków i innych miejsc rozrywki, o muzeach nie wspominając.

Preferuje bowiem turystykę i poznawanie świata w całej palecie możliwości jakie one dają. Od krajobrazów i ciekawych miejsc oraz lokalnej przyrody, poprzez muzea, zabytki i współczesne miasta, po egzotykę życia mieszkańców, czy niezwykłe sytuacje. No i wspomniane już rozrywki, smaki lokalnych potraw i trunków itp. Ponieważ ma świetny zmysł obserwacyjny i umiejętność opowiadania o tym, co zobaczył i przeżył, efektem tego jest ta bardzo udana książka. Chociaż w ocenach poszczególnych krajów oraz miejsc i ich walorów, a także wad i niedostatków, nierzadko kontrowersyjna. Ale ten subiektywizm autora też ma swoje dobre strony. Pozwala bowiem potencjalnym turystom zastanawiającym się czy i dokąd pojechać, poznać oceny człowieka, który już tam był, niekiedy parokrotnie. I często uzasadnia swoje opinie.

A one, obok informacji wzbogacających wiedzę czytelników oraz dających sporo przyjemności w trakcie lektury anegdotek, historyjek i ciekawostek, stanowią duży plus tej ksiązki. Tom drugi jest o kilkadziesiąt stron obszerniejszy od pierwszego. Zawiera ponad dwukrotnie więcej kolorowych zdjęć autora z omawianych krajów i podróży oraz z górą 30 całostronicowych, żartobliwych rysunków. No i prezentację 36 krajów, ewentualnie ich poszczególnych regionów lub miast. Podobnie jak w I tomie, „od Sasa do lasa”, czyli od Polski – w tym przypadku Krakowa i Zakopanego oraz Mazur, poprzez niektóre kraje europejskie i po kilka z pozostałych kontynentów z Oceanią, aż po Antarktydę. Na której ląd, a raczej śnieg i lód, autor jednak nie dotarł, gdyż pasażerowie wielkich statków wycieczkowych nie są tam wysadzani. Mogą tylko, za niemałe pieniądze, obejrzeć siódmy kontynent z pokładów jednostek zacumowanych w antarktycznym porcie.

Większość rozdziałów poświęconych krajom, lub miejscom w nich, zaczyna się od jakiegoś wspomnienia nie zawsze mającego z nimi związek. Często tylko budzącymi dawne wspomnienia bądź skojarzenia autora. Tak np. prezentacja Czarnogóry rozpoczyna się od, świetnie napisanej relacji z, udanego, ratowania przez autora, wówczas wiejskiego weterynarza, życia konia we wsi Białogóra. Jeżeli chodzi o wspomnienia Pabla z tamtego okresu życia, to jest ich mniej niż w I tomie, ale kilka napisanych zostało rewelacyjnie. Np. o badaniu, z pobieraniem krwi przed wysyłką go na eksport, potężnego, rozjuszonego byka, który poturbował weterynarza i zapewnił mu „miękkie lądowanie” w kupie gnoju, od czego rozpoczyna rozdział poświęcony… Mali. Ciekawostek, historyjek, anegdotek przyciągających uwagę czytelnika jest mnóstwo.

Wspomnieć, ze względu na objętość tej recenzji, mogę zaledwie o kilku. Z krajowego podwórka o „przedsiębiorczym” pilocie wycieczek, który „za jedne 5 dolarów” od łebka „zorganizował” grupie amerykańskich turystów koncert gry na trąbce z wieży kościoła mariackiego w Krakowie, i to w samo południe. Biedak wyleciał za to z pracy na zbity pysk, gdy zachwyceni turyści przysłali później do biura podróży specjalne podziękowanie za ten punkt programu. I druga, też w podwawelskiego grodu. Gdy autor jako młody statysta uczestniczył tam w kręceniu jakiegoś filmu, grający rolę dziada i odpowiednio ucharakteryzowany Franciszek Pieczka wszedł podczas przerwy w zdjęciach w momencie złej pogody do bramy kamienicy aby coś zjeść. I pogoniła go stamtąd dozorczyni krzykiem: „Ludzie! Patrzta: dziad, a szynkę żre”. A był to w owych czasach trudno dostępny rarytas.

W Zakopanem pewien turysta z protezą nogi zakładał się po pijaku z góralami, i zapewne wygrywał, o to kto dłużej wytrzyma z nogą w lodowatym strumieniu. Dostał oczywiście po pysku, jak go zdemaskowali. Bardzo plastyczny jest opis dwugodzinnego wystąpienia w autobusie jadącym przez Mali kaznodziei oferującego… maść na wiedźmy i ludzkie ułomności. A przy okazji sporo informacji autora o wierze w uroki, czary, złe spojrzenia itp. nie tylko w tamtym kraju. W Sierra Leone poruszające sceny z futbolowego meczu piłkarskim kalek o kulach, z bramkarzami posiadającymi tylko jedną rękę. Z Ghany o niezwykłych trumnach wyrabianych w miasteczku Nungua k. stołecznej Akry. W kształcie butelki dla pijaka, samolotu dla pilota, ryby dla wędkarzy, cielaczka dla dzieci itp.

Z poważniejszych ciekawostek trochę o podboju Alaski przez Rosjan. I branie przez nich kobiet i dzieci jako zakładników oraz oddawanie dopiero gdy otrzymywali w zamian odpowiednie ilości skór upolowanych przez tubylców zwierząt futerkowych. Szczególnie warto przeczytać również o polskich korzeniach afroamerykańskiej religi voodu w Haiti, w czym „maczali palce” także polscy żołnierze wysłani tam przez Napoleona aby stłumić powstanie tubylców i przeszli na ich stronę. Opierając się na tym, co autor zobaczył w Muzeum Voodoo w Nowym Orleanie, twierdzi on, że religia ta stanowi połączenie katolicyzmu (Czarna Madonna częstochowska) z wierzeniami czarnych niewolników afrykańskich. Z kolei w Australii zwrócił uwagę na trudności w porozumiewaniu się z tamtejszymi anglojęzycznymi mieszkańcami. Bo, jak napisał, trudno zrozumieć ich szybki bełkot, a oni z kolei nie rozumieją „angielskiego akcentu”.

Opisy poszczególnych krajów i miejsc są zróżnicowane, chociaż żaden nie jest nieciekawy. Nawet te, które autor ocenia krytycznie, lub bawet jako niezbyt warte podróży. Są jednak wśród nich wyjątkowo ciekawe. Za taką uważam przede wszystkim relację ze zwiedzania w ramach wycieczki Korei Północnej. Z dużą dozą kpin na temat narzucanego turystom programu: przedszkole, tańce, wytwórnia filmowa, biblioteka, mauzoleum, szkoła, pałac pionierów itp. Bez możliwości nawet na chwilę wyjścia dokądkolwiek z hotelu bez „opiekuna”. Równocześnie jednak, dzięki wybraniu przez autora najdłuższego i najdroższego programu ze zwiedzaniem także Gór Diamentowych, zobaczeniu po drodze tamtejszych nędznych miasteczek i wsi, ludzi w łachmanach, starych samochodów napędzanych drewnem itp.

Nie mniej, a może nawet jeszcze ciekawsza, jest relacja z podróży w ub. roku na Madagaskar podczas epidemii dżumy płucnej. Bo organizator wycieczki, warszawskie biuro podróży Itaka uznało, że to nie powód, aby ją odwoływać i odmówiła jej uczestnikom możliwości bez kosztowego anulowania udziału w niej. Przy okazji dostało to biuro cięgi za fatalny program nie uwzględniający tego, co na tej wyspie jest rzeczywiście najciekawsze. Ale, w maseczkach na twarzach, autor i inni turyści to i owo zobaczyli. Zaś Pablo zdołał, już indywidualnie, dostać się – i opisać go – na tamtejszy makabryczny zwyczaj grzebalny. Ekshumację nieboszczyków po około 6 latach od śmierci i kilkudniową uroczystość z nimi, przeniesionymi do domów, „obracania kości”, z tańcami, seksem – bo w trakcie tych uroczystości zapewnia on ponoć szczególną pomyślność – i pijaństwem. A czytelnicy później przeczytać mogą także o tamtejszych epidemiach, śmiertelnych chorobach, czarownikach, znachorach itp.

Jak już wspomniałem, ogromna większość opisów krajów i miejsc jest bardzo ciekawa. Przeważnie z krótkimi, ale podsumowującymi ocenami. Przykładowo „Indie są niesamowitym kierunkiem. Takiej egzotyki, biedy i życia na krawędzi, jakie tam zobaczymy, próżno szukać gdzie indziej. (Autor, o ile wiem, nie był jeszcze w Bangladeszu, chociaż zwiedził, i pisze o nich, kilka krajów zaliczanych do najbiedniejszych na naszym globie). Do tego piękne krajobrazy, architektura, cudowne miasta gdzieś na krańcu świata, gdzie ludzie tkają dywany i chodzą w kolorowych strojach, jakby stworzonych dla filmu albo zdjęć. Niestety turyści w Indiach są przez miejscowych traktowani jak zwierzyna łowna.” A z innych stron świata: Ekwador – wyspy Galapagos. Zdaniem autora nie zachwycają krajobrazy i flora. Brak zabytków i ciekawej zabudowy współczesnej, kurortów plażowych, klubów, dobrych restauracji i pysznego jedzenia. Lokalnej kultury czy tradycji wartych obserwacji.

Ale pomimo drożyzny i utrudnień tworzonych przez władze, przyjeżdża tam po 200 tys. turystów rocznie. Bo fascynująca w niektórych miejscach jest fauna. Lwy morskie, czarne morskie iguany, wielkie żółwie lądowe, żółwie i koniki morskie, rekiny, delfiny, manty, kolorowe ryby, wielobarwne ptaki itp. Kuba, budząca zachwyt autora i otrzymująca najwyższą punktację jako kierunek wyjazdu. Mimo iż, zacytuję: „… to kraj, w którym są tylko stare domy, jeżdżą konne i ośle wozy, a samochody mają minimum pięćdziesiąt lat”. Czy o kuchni bazarowej na Tajwanie: „Zero higieny. Maksimum smaku”. Ale wystarczy tych przykładów, bo nie zastąpią one przyjemności samodzielnej lektury całej książki. Poza opisami krajów i podróży po nich, niekiedy paru na przestrzeni nawet kilkudziesięciu lat, jest ona ich rankingiem. Subiektywnym, co podkreśla autor.

Próbujący nawet, w odpowiedzi na krytyczne uwagi czytelników zarówno pierwszego tomu, jak i obejmującej znacznie więcej krajów i kierunków, strony: www.jechacniejechac.pl., tłumaczyć swoje oceny. „Otóż to, że jakiś kraj – pisze Pablo w przedmowie do 2 tomu – na przykład Islandia, ma tylko trzy gwiazdki, wcale nie oznacza, że nic ciekawego tam nie ma i nie warto tam jechać. To znaczy, że w porównaniu z innymi krajami wypada słabo. Bo uważam, i będę stał murem za tym twierdzeniem, że Brazylia jest ciekawszym kierunkiem turystycznym niż Islandia. Jest tam taniej, czuje się większą egzotykę, a klimat przyjemniejszy, przyroda bujna i tropikalna, muzyka żywiołowa, plaże słoneczne, woda ciepła i przejrzysta, miasta klimatyczne i z piękną architekturą, jedzenie ciekawe i niedrogie, a nawet wodospady piękniejże niż islandzkie”.

W innym zaś miejscu tego wstępu, uzasadniając rażącą różnicę w ilości gwiazdek jakie przyznał Iranowi i Kubie: „Kuba ma dziesięć gwiazdek, bo ma lepszy klimat, jest taniej, mimo wszystko ma lepsze hotele, piękniejsze plaże i ocean, ciekawsze jedzenie, świetną muzykę i tańce, doskonały alkohol, zabytki moim zdaniem bardziej interesujące, piękniejszą przyrodę, niepowtarzalny charakter miejsc, do których chce się wracać. Poza tym wolę popijać Cuba Libre z Murzynką w mini, niż herbatę z Iranką w czadorze”. Zwłaszcza z tym ostatnim trudno dyskutować. Chociaż jak niedawno w Tbilisi pod Cminda Sameba, największą świątynią w Gruzji, piękna Iranka z rozwianą burzą włosów poprosiła kogoś o sfotografowanie jej ze mną, to chętnie napiłbym się później z nią nawet wody mineralnej, gdyby nie była w męskim towarzystwie.

A poważnie: autor ma, oczywiście, prawo do dowolnych, subiektywnych ocen. Zaś czytelnik po zapoznaniu się z nimi oraz ewentualnie z opiniami innych „tambywalców” zdecydowania, czy dokądś wybierze się, czy nie. Przyjęte przez Pabla kryteria punktacji i ocen są dosyć przejrzyste. Ranking ogólny w skali od 0 do 10 gwiazdek. W przypadku II tomu najwyższą ocenę otrzymały w nim tylko Australia, Kuba i Rejs jachtem przez Pacyfik. Punktacja szczegółowa uwzględnia 15 kryteriów z identyczną skalą. Przy czym nie obejmuje ona, moim zdaniem niestety, wszystkich naprawdę ważnych. Chociażby zagrożeń zdrowotnych, informacji jak łatwo i za ile można tam dotrzeć, czy korupcja dotyczy także turystów itp., o czym szerzej pisałem w recenzji I tomu. Równocześnie suma punktów za kryteria nie przekłada się na łączną ocenę danego kraju czy miejsca w gwiazdkach. Niekiedy nawet sporo różni się.

W przypadku najwyżej ocenionych, różnice między Australią i Kubą są minimalne. Przy 10* pierwsza otrzymała 107 punktów za kryteria, druga 108. Ale już Indie, również ze 107 pkt., zasłużyły tylko na 9*. Nowa Zelandia, także ze 107 punktami, zdaniem autora, tylko na 8*. Tyle samo, co Cejlon (Sri Lanka) ze 101 pkt., Kenia z 97 pkt. a Ekwador – Galapagos z zaledwie 78 punktami. Natomiast Nowy Orlean ze 106 pkt. – 9*. Po 7* otrzymały: Chile – 93 pkt., Madagaskar – 91pkt., zaś Mali – tylko 76 pkt. Dlaczego? To Pablo na pewno potrafiłby wyjaśnić, chociaż tego nie robi. Dla mnie jest to trochę jak w znanym rosyjskim powiedzeniu: „biez wodki nie razbieriosz !”. Chociaż na zmienione, nawiązujące do tytułu tej książki pytanie: Czytać ją czy nie czytać?, moja odpowiedź jest oczywista: czytać! Bo naprawdę warto.

Przy okazji mam jednak parę uwag krytycznych bądź muszę je zwrócić na dostrzeżone błędy lub nieścisłości. W trakcie lektury natrafiłem na kilka, które można uznać za literówki. Świątynia Zeba zamiast Zęba (str. 117), Sungalezi (121 – obie Sri Lanka), Hopok zamiast Chopok (36 – Słowacja). W jednym przypadku, niestety kilkakrotnie powtórzonym na str. 130,134,139, a przykrym dla północnych Koreańczyków, ich wyjątkowo ważny termin ideologiczny Dżucze zastępuje słowo Czukcze. I nie wiem, czy autor zasugerował się popularnymi swego czasu w Rosji dowcipami o syberyjskich autochtonach Czukczach, pełniących w nich taką rolę, jak nasz sołtys z Wąchocka, czy to komputerowy autokorektor chciał być mądrzejszy, a autor i redaktor tego nie zauważyli. Ze szczegółowymi ocenami autora ocenami autora nie zamierzam polemizować, bo nie byłem w wielu opisywanych przez niego miejscach, chociaż w znanych mi byłoby, co najmniej w niektórych, o czym. Muszę jednak zwrócić uwagę, że w tak krytycznie, aż do odradzania zwiedzania go, ocenionym muzeum Reina Sophia w Madrycie, znajduje się jeden z najsłynniejszych i chyba największy rozmiarami obraz Pabla Picassa – „Guernica” (1937).

Który wcześniej, gdy oglądałem go po raz pierwszy przed laty po przewiezieniu go z Nowego Jorku, eksponowany był w tylko jemu oraz licznym szkicom do niego, poświeconym madryckim muzeum. Nieaktualna jest informacja autora (str. 93) w bardzo ciekawej relacji z Brześcia, że w tamtejszej słynnej twierdzy nie ma ani słowa o jej polskiej obronie we wrześniu 1939 r. przed Niemcami. Gdy byłem w niej w 2015 roku, po raz n-ty, bo to obowiązkowy punkt zwiedzania, zwłaszcza podczas dziennikarskich study tour, to miejscowa przewodniczka już obszernie opowiadała i o tej bohaterskiej obronie. Pokazywała bramę do twierdzy od strony Muchawca tak zablokowaną przez polskich obrońców, że Niemcy aż do kapitulacji twierdzy nie byli w stanie jej sforsować. Mówiła o rozmieszczeniu naszych placówek wojskowych itp., a nie tylko o obronie tej twierdzy przez żołnierzy sowieckich w 1941 roku. Niecierpliwie czekam na kolejny tom relacji i rankingów Pabla.

JECHAĆ NIE JECHAĆ ? Pamiętniko-ranking. Autor, także zdjęć: Pablo. Rysunki, ilustracje – Yars _Jarosław Dubacki. Rysunek – Cezary Krysztopa. Wydanie I, Warszawa 2018, str. 364. ISBN 978-83-950689-0-4

Autor recenzji -Cezary Rudzinski

Źródło: http://www.globtroter.info/wydawnictwa/3613-pablo-jechac-nie-jechac-tom-2